W 2020 roku drużyna Lechii rozegra jeszcze dwa ligowe mecze - z Wisłą Płock i Cracovią. Do zgarnięcia jest jednak nie tylko sześć punktów. Rywalizacja toczyć się jeszcze będzie o odzyskanie twarzy, o rehabilitację w oczach kibiców za dotychczasowe niezbyt dobrze wyglądające spotkania. Ale pozostaje pytanie - czy Lechię na to stać?
Wyniki nie są zbyt optymistyczne...
- 0:2 z Piastem Gliwice
- 0:1 z Lechem Poznań
- 0:2 z Legią Warszawa
Trzy kolejne ligowe mecze z rywalami o umiejętnościach wyższych niż ligowa średnia i trzy porażki, w dodatku bez strzelonego gola. Przyznacie, dość kiepski wynik.
Ale nie chodzi nawet o same wyniki, bo przecież piłka nożna jest dość nieprzewidywalnym sportem. Skupmy się na stylu prezentowanym przez zespół Piotra Stokowca. Może nie mamy jeszcze odruchów wymiotnych, ale niestety coraz trudniej nam się patrzy na to, jak gra Lechia.
Nie widać w tej grze ani ładu, ani składu. I w sumie sami nie wiemy, kto za to odpowiada. Czy powinniśmy krytykować trenera czy piłkarzy, bo przecież to oni wykonują pracę na boisku.
Z drugiej jednak strony, jeśli słyszy się wypowiedzi szkoleniowca, jak np. ta po meczu z Legią...
"Liczyłem, że mając pięciu rosłych zawodników zdobędziemy bramkę ze stałego fragmentu gry. Na to się nastawialiśmy".
...to po prostu opadają ręce. Wydawało nam się, że w futbolu chodzi o to, żeby grać w piłkę. Żeby podawać, strzelać bramki, grać efektownie, ładnie dla oka, żeby kibice mieli odrobinę radości, zwłaszcza w tych trudnych czasach. Tymczasem w Warszawie jedynym planem było wywalczenie stałego fragmentu gry i próba dośrodkowania. A gdzie miejsce dla krótkich podań, gry na jeden lub dwa kontakty, sztuczek technicznych? Czy w Lechii jest jakiś zakaz gry z tzw. klepki? Bo jakoś nie dostrzegamy tego typu akcji.
Dalej mamy w pamięci słowa trenera sprzed paru miesięcy, który przekonywał, że nie chce, by Lechii coś się udawało. Zwycięstwa miały być efektem ciężkiej pracy. A jak wracamy (z bólem) do meczu z Legią, to widzieliśmy tam jedynie liczenie na cud. Trochę się to nie trzyma kupy.
*
A jeśli chodzi o piłkarzy, to większość z nich niestety jest daleka od optymalnej dyspozycji.
Zlatan Alomerović bronił w trzech meczach i nie wyglądało to najlepiej. Do bramki wrócił więc Dusan Kuciak i chyba sam zdaje sobie sprawę, że w Warszawie mógł zachować się trochę inaczej przy obu straconych golach.
Idźmy dalej. Obrońcy wyglądają równie kiepsko. Osiemnaście (!!!) straconych bramek. Tylko trzy drużyny straciły więcej.
Rafał Pietrzak? Nie poznajemy go. Słabe dośrodkowania, które miały być jego wizytówką. Do tego zła postawa w obronie (z Legią trzykrotnie poszedł "na raz" i zostawił gigantyczny korytarz na skrzydle. W Gliwicach natomiast bardzo źle krył Jakuba Czerwińskiego przy drugiej bramce. Michał Nalepa? Solidny poziom, natomiast w porównaniu do formy sprzed roku czy dwóch lat i tak mamy przepaść. Najlepiej wypada Bartosz Kopacz, ale i do niego można się przyczepić np. za sprokurowany rzut karny w Gliwicach. Kristers Tobers został zdemolowany przez Tomasa Pekharta w sobotnim meczu i dostaliśmy szybką weryfikację po całkiem udanym meczu w jego wykonaniu tydzień wcześniej (w starciu z Lechem prezentował się w porządku). Karol Fila? Jego rozwój chyba stanął w miejscu i wydaje nam się, że przeoczono idealny moment na sprzedaż go do zagranicznego klubu.
Płynnie przechodząc do pomocy... tu niestety jest największy problem Lechii. Jeszcze nie tak dawno chwaliliśmy czy to Jakuba Kałuzińskiego czy Tomasza Makowskiego. Ale wydaje nam się, że oni potrzebują obok siebie będącego w dobrej formie Jarosława Kubickiego. A on na pewno w wysokiej formie nie jest. To znaczy - w Lechii chyba nikt nie jest w formie. Mamy do czynienia jedynie z pojedynczymi wystrzałami. A te nie zdarzają się zbyt często.
I potem te mecze wyglądają tak, a nie inaczej. Gdy obrońca ma piłkę, to nie ma do kogo podać. W efekcie oglądamy długie zagranie w kierunku napastników. Albo w aut. To już zależy. Tutaj mamy spore pretensje do Kenny Saiefa. Tak doświadczony piłkarz powinien wziąć grę na siebie. Wydaje nam się, że nie pokazuje pełni umiejętności, że może dać z siebie więcej.
A o tych pojedynczych wystrzałach mówimy głównie w kontekście skrzydłowych. Conrado gra jeden dobry mecz, by w pięciu kolejnych być najgorszym na boisku. Jaroslav Mihalik niby w każdym spotkaniu jest aktywny, ale podejmuje same zły wybory. Gdy ma podać, to kiwa, a gdy jest okazja do dryblingu, to popisuje się bezsensownym dośrodkowaniem. No a ten rzeczony drybling i tak nie jest najwyższych lotów, delikatnie rzecz ujmując. Nie wiemy natomiast jaki jest aktualny status Omrana Haydary'ego. Gra mało, a gdy już dostaje szansę, to nie za bardzo widać po nim, że chce na dłużej zagościć w składzie.
Na koniec napastnicy. Ich winilibyśmy najmniej. Oni żyją z podań, a ile okazji udało się wypracować Lechii w ostatnich meczach? Niewiele.
*
I to nie tak, że czepiamy się tylko ostatniego meczu z Legią. Słabo to wygląda od początku sezonu.
Pamiętacie jakiś dobry mecz Lechii w ostatnim czasie? Nieźle wyglądało to w Lubinie, choć ostatecznie udało się zdobyć zaledwie punkt. Ale tam akurat brakowało tylko skuteczności, bo gra była dobra. Było jeszcze dobre spotkanie z Wisłą w Krakowie. Przyzwoita gra, dość spokojne zwycięstwo (3:1). Nie było do czego się przyczepić. Możemy do tego dorzucić jeszcze zwycięstwo ze Śląskiem Wrocław (3:2), choć było ono zasługą Conrado, który akurat wystrzelił z formą (gol i dwie asysty).
Powiecie, że były dwa zwycięstwa u siebie - ze Stalą Mielec i Podbeskidziem Bielsko-Biała. Oczywiście, że tak. My nie zapominamy. Po cztery strzelone gole, efektowna gra, ale z drugiej strony rywalem były dość słabe ekipy, które zbierają oklep praktycznie co tydzień, więc musimy spojrzeć na to nieco szerzej.
Co poza tym? Jasne, zaczęło się od efektownej wygranej w Pucharze Polski ze Stalą Stalowa Wola (4:0), natomiast zwycięstwo z niżej notowanym rywalem było obowiązkiem biało-zielonych. Co później? Szczęśliwe zwycięstwo z Wartą Poznań w lidze. Po bardzo słabej grzej. Następnie równie kiepski występ i przegrana u siebie z Rakowem Częstochowa. Następna kolejka? 0:3 na wyjeździe z Górnikiem Zabrzem po iście katastrofalnym meczu. Już abstrahując od sędziowskich kontrowersji - Lechii nie było wtedy na boisku. Została totalnie zdominowana.
Następnie mieliśmy przerwę z powodu koronawirusa. A po powrocie, na dzień dobry, Lechia w tragicznym stylu przegrała u siebie z Pogonią Szczecin. To był kolejny sygnał do niepokoju.
Szału nie było też w Grudziądzu w meczu Pucharu Polski. Niby udało się zwyciężyć, ale po golu z rzutu karnego i to w dodatku po dość przeciętnej grze.
A wspomniane trzy ostatnie ligowe mecze? W Gliwicach dramat był najmniejszy. Biało-zieloni nie powinni tam przegrać. Podobnie jak tydzień później z Lechem. Wtedy nie zdobyli punktów tylko dlatego, że sędziowie nie zauważyli oczywistego gola. No a w Warszawie poziom tragizmu sięgnął zenitu, choć trener Stokowiec starał się przekonywać, że w pierwszej połowie mecz był wyrównany. Jakby to powiedzieć... no, nie bardzo. Gdyby piłkarze Legii byli bardziej skuteczni, już do przerwy powinni zapakować przynajmniej trzy bramki i byłoby pozamiatane.
*
Nie narzekamy bez powodu. Zresztą to nie są tylko nasze słowa. Spore grono kibiców myśli tak samo, patrząc po reakcje na forach czy w mediach społecznościowych. Czy widać światełko w tunelu? Chcielibyśmy tak myśleć. Jeśli jednak ktokolwiek w Gdańsku myśli o czymś więcej niż byciu ligowym średniakiem, to zimą potrzebne są wzmocnienia. Kadra jest zbyt kiepska jakościowo, by walczyć jak równy z równym z zespołami na podobnym lub wyższym poziomie. Ze słabeuszami typu Stal Mielec czy Podbeskidzie udaje się wygrywać, ale gdy przychodzi rywalizować z kimś lepszym, to następuje dość brutalna weryfikacja.
źródło: własne