Prawdopodobnie nigdy nie zapomnimy gola Artura Sobiecha w meczu przeciwko Jagiellonii Białystok, który dał Lechii zwycięstwo w Totolotek Pucharze Polski. Był to jednak jeden z niewielu momentów, w których ten doświadczony napastnik udowodnił, że potrafi grać w ważnych spotkaniach. W sumie zagrał dla biało-zielonych w 53 meczach i strzelił szesnaście goli. Więcej nie będzie, bo usłyszał od zarządu, że może sobie szukać nowego pracodawcy.

Wynik - trzeba uczciwie przyznać - średni. Nie jakiś dramatycznie słaby, ale też nie rzuca nikogo na kolana. Inna sprawa, że on sam zawsze mówił o sobie, że nigdy nie był napastnikiem strzelającym wiele bramek (no, nie musiał nawet tego mówić, wystarczyło sprawdzić statystyki - najlepszy sezon w karierze - 2009/10 - to dziesięć strzelonych goli). Często miał inne zadania na boisku, walczył, wygrywał pojedynki w powietrzu, absorbował uwagę rywali. Wiadomo, czasami coś strzelił, ale raczej bez szaleństw.

W Lechii wszystko to się potwierdziło. Pierwszy sezon? Siedem trafień w lidze, do tego trzy w Totolotek Pucharze Polski. Jakże ważne to były jednak bramki. Dawały awans do kolejnych rund. Najpierw przyczynił się do zwycięstwa z Resovią, następnie tylko dzięki swojej ofiarności wpakował piłkę do siatki Rakowa Częstochowa w półfinale (okupił to wstrząśnieniem mózgu), by w maju w końcówce spotkania dać biało-zielonym zwycięstwo z Jagiellonią Białystok, co skutkowało zdobyciem trofeum.

Tego nie zapomnimy mu nigdy. 

W PKO Ekstraklasie było jednak znacznie gorzej. Poza jednym hattrickiem z Zagłębiem Lubin (który i tak nie dał zwycięstwa) i dwom bramkom w wyjazdowym (szalonym) starciu z Pogonią Szczecin było raczej kiepsko.

Na myśl przychodzą nam oba mecze przeciwko Legii Warszawa w sezonie 18/19. Najpierw Sobiech w tylko sobie znanych okolicznościach... cóż, lepiej spójrzcie sami.

Zamiast zwycięstwa, mieliśmy bezbramkowy remis. Z kolei już w grupie mistrzowskiej Lechia przegrała z Legią 1:3. To był ten słynny mecz sędziowany przez Daniela Stefańskiego. Tym niemniej, przy okazji najbardziej kontrowersyjnej sytuacji z tego spotkania (ręka Artura Jędrzejczyka) to przecież Sobiech był tym strzelającym. To nic, że arbiter popełnił skandaliczny błąd. Sobiech powinien takie sytuacje wykorzystywać. Zresztą, w całym sezonie było ich stanowczo zbyt wiele. Gdyby był skuteczniejszy, być może gdańszczanie byliby mistrzem Polski.

Ostatecznie musieliśmy zadowolić się brązowymi medalami i grą z Brøndby w eliminacjach Ligi Europy. No właśnie... tu również możemy mieć do napastnika Lechii sporo pretensji. Wiadomo, jako Polacy często lubimy sobie gdybać i zastanawiać się co by było, gdyby Artur wykorzystał sytuację z końcówki meczu z Duńczykami w Gdańsku.

Zobaczmy...

3:1 stawiałoby Lechię w dużo lepszej sytuacji przed rewanżem. Cóż, czasu jednak nie cofniemy.

Później w lidze Sobiech strzelał rzadko - w sumie sześć razy w osiemnastu meczach. Najcenniejsze trafienie było prawdopodobnie w derbach z Arką, ale ostatecznie i tak dało tylko jeden punkt. Miał też fajną serię trzech bramek w trzech kolejnych spotkaniach, ale niestety na tym koniec. Takie serie przytrafiły mu się dwa razy. Trochę mało, biorąc pod uwagę oczekiwania oraz ilość sytuacji, które stworzyli mu koledzy.

Przypomnijmy sobie tylko jedną z nich. W meczu z Wisłą Płock. Co więcej potrzeba napastnikowi? (omawiana sytuacja od 2:00)

Podsumowując. Nie napiszemy, że transfer Artura Sobiecha do Lechii okazał się nietrafiony albo że się nie spłacił. Golem z Jagiellonią Sobiech na stałe zapisał się w historii gdańskiego klubu. Tym niemniej, postawa 29-latka w wielu spotkaniach była sporym rozczarowaniem. Oczekiwaliśmy zdecydowanie więcej. Czy ktoś zauważy nieobecność Sobiecha w rundzie wiosennej? Prawdopodobnie nie. Swoje zrobi Flavio Paixao, coś dorzucą pozostali i wynik będzie podobny.

źródło: własne

O AUTORZE
TG
Author: TG
Dziennikarz
Piszę o najbardziej utytułowanym klubie w Trójmieście ;)
Ostatnio napisane przez autora