Probierz chce ograć Barcelonę

Polski trener nie spełni się, jeśli chodzi o pełnię realizacji swoich wizji, bo nie ma takich możliwości. Żaden z nas nie zrobił przez cały okres swojej pracy takich transferów jak topowi szkoleniowcy w ciągu jednego sezonu - mówi w rozmowie z Faktem szkoleniowiec Lechii Gdańsk Michał Probierz (41 l.).

Fakt: - Czy przez lata trenerskiej pracy Michał Probierz dorobił się własnej filozofii futbolu?

Michał Probierz: - Wydaje mi się, że każdy trener ma obrany jakiś kierunek swojej pracy. Nastały jednak takie czasy w piłce, że szybko się wiele rzeczy zmienia. Trzeba ciągle być na czasie z nowinkami i osobiście staram się swój warsztat urozmaicać oraz go doskonalić.

 

A czy da się po prostu skopiować styl pracy jakiegoś uznanego zagranicznego trenera do Polski i zaszczepić go tutaj?

- To jest niemożliwe. Nie dysponujemy po prostu takim samym materiałem ludzkim. Trenerzy ze światowego topu pracują z najlepszymi piłkarzami i dopasowują sobie do nich taktykę. My jesteśmy ograniczeni środkami finansowymi. Polski trener nie spełni się, jeśli chodzi o pełnię realizacji swoich wizji, bo nie ma takich możliwości. Żaden z nas nie zrobił przez cały okres swojej pracy takich transferów jak topowi szkoleniowcy w ciągu jednego sezonu.

- Czy zatem jedynie brak odpowiednich pieniędzy powoduje, że polska piłka znajduje się w dolnych rejonach futbolowej Europy?

- Dobry przykład to ostatni przypadek Ricardinho. Brazylijczyk odszedł z Lechii do Sheriffa Tiraspol. Mistrza Mołdawii. Za 350 tysięcy euro. Czy jakikolwiek polski klub wydał ostatnio na transfer tyle pieniędzy?

- Jeżeli już, były to nieliczne przypadki. Czyli może w takim razie polscy trenerzy muszą się pogodzić z zastaną rzeczywistością? A kibice mają po prostu oczekiwania na wyrost wobec klubów czy reprezentacji?

- Jeżeli ktoś mówi prawdę o stanie polskiej piłki to jest "be". Dlatego bardzo często, gdy mówię realnie o tym jak u nas jest, słyszę, że nie powinienem się odzywać, bo i tak to niczego nie zmieni. Ciągle powtarzam, że jeżeli my trenerzy nie będziemy o tym mówić, to kto ma to robić? Księża? Trzeba poprawiać struktury naszej piłki, robić wszystko, by była ona lepsza. Wyniki, jakie osiągamy na międzynarodowej arenie, są aktualnie na miarę polskiego futbolu. Jeżeli mistrz Polski, Legia Warszawa, nie potrafi utrzymać wszystkich swoich najlepszych piłkarzy, mając w perspektywie walkę o Ligę Mistrzów, to mamy najlepszą odpowiedź na to, jaka jest rzeczywistość.

- To może za bardzo odnosimy się do tego, co było kiedyś? Bo mając w pamięci jakieś sukcesy klubów czy kadry, chcemy by działo się tak nadal.

- Kiedyś było łatwiej. A to dlatego, że w każdym klubie mogło grać góra dwóch obcokrajowców. Wtedy szanse jakoś się wyrównywały. Teraz, w dobie globalizacji, proporcje się zdecydowanie zmieniły. Każdy buduje zespoły na miarę możliwości. Tyle, że do nas trafia ósmy czy dziewiąty garnitur obcokrajowców. Nie dostają się do nas dobrzy gracze, bo ci idą do lepszych lig. U nas tacy piłkarze to wyjątki. Jak Marcelo, który grał w Wiśle i trafił później do PSV Eindhoven.

 Ale przecież teraz kluby raczej odchodzą od polityki zatrudniania obcokrajowców. Panuje moda stawiania na Polaków. I to młodych. Pytanie, czy młody Polak potrafi?

- W Polsce za często dochodzi do zachwiania proporcji. Działacze, owszem, chcą stawiania na młodzież, ale chcą też sukcesów. A młodego piłkarza trzeba najpierw ukształtować. Nie w tym jest jednak największy problem. Powinniśmy najpierw zająć się budową struktur, baz treningowych, akademii piłkarskich. Dopiero później czegoś wymagać. U nas stało się dokładnie na odwrót. Pobudowaliśmy piękne stadiony, jednak nikt nie zastanowił się nad infrastrukturą. Większość klubów ligowych nie ma porządnej bazy treningowej. Nie akceptuje się też w naszej piłce stanów pośrednich. Albo ma dziać się bardzo dobrze, albo jest bardzo źle. Nie stawia się na pracę systemową, długofalową. Kontrakty z trenerami podpisywane są najczęściej na rok. Działaczom nie starcza zaufania na związanie się ze szkoleniowcem umową na przykład pięcioletnią. Wszyscy chcą wyniku tu i teraz.

- A ile czasu, w polskich realiach, potrzeba na zbudowanie porządnej drużyny ligowej, która dobiłaby do czołówki w ekstraklasie?

- Posłużę się przykładem Jagiellonii Białystok. Przez trzy lata mojej pracy tam, dwukrotnie zagraliśmy w europejskich pucharach, wywalczyliśmy Puchar Polski, odnosząc największe sukcesy w historii klubu. Stało się tak między innymi dzięki doborowi odpowiednich ludzi i eliminacji tych, którym nie chciało się iść wspólną drogą. Ale to trochę trwało. W polskiej ekstraklasie jest już na szczęście kilku trenerów, których obdarza się nieco większym zaufaniem. Jak Leszek Ojrzyński w Koronie Kielce czy Jan Urban w Legii Warszawa. Ale większość innych przypadków? To często praca półroczna, góra roczna. W tak krótkim okresie dobrej drużyny zbudować się nie da.

Lechia Gdańsk

- Z drugiej strony są też trenerzy, którzy skaczą z kwiatka na kwiatek. Jak spojrzy się na pańską drogę szkoleniową, to przez dwa ostatnie sezony Michał Probierz nigdzie długo nie zagrzał miejsca. A przyjął przecież w tym czasie propozycje ŁKS Łódź, Arisu Saloniki, Bełchatowa i Wisły.

- Nie do końca się zgadzam z tym skakaniem. Czytałem w polskiej prasie chwalebny artykuł o Ernesto Valverde, który odszedł z klubu, w którym nie płacili. Jeśli jednak w podobnej sytuacji znajdzie się polski trener, to mówi się, że ucieka. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. My niestety jesteśmy niestety narodem zakompleksionym. Jeżeli do nas przyjeżdża ktoś na mecz zza granicy, to otwieramy mu wszystkie drzwi i chętnie zaprowadzimy go nawet do toalety. Swojego traktujemy zupełnie inaczej.

- Ale przyzna pan, że prowadząc dwa kluby w jednym sezonie, a tak było w ostatnich dwóch latach, samowolnie skazywał się pan na brak stabilizacji.

- Do ŁKS poszedłem dlatego, że mieszkałem w Łodzi. Byłem tam, wiedziałem, że ten zespół ma potencjał i może grać lepiej, ale w umowie zawarłem klauzulę, że mogę wyjechać za granicę w przypadku pojawienia się konkretnej oferty. Dlatego skorzystałem z propozycji Arisu Saloniki. Jednak nie wszystko potoczyło się tak, jak sobie wyobrażałem. Ze względów finansowych. Teraz wiem, że wchodząc gdzieś do pracy w trakcie rundy, mogą pojawić się problemy. Dlatego ostatnio tak długo, mimo różnych propozycji, nie podejmowałem się prowadzenia żadnego zespołu. Po czasie po prostu wiem, że popełniłem błąd, ale każdy trener je robi.

- Czyli praca w Arisie była błędną decyzją?

- Kosztowała mnie na pewno parę lat życia, bo dwa miesiące tam, to więcej niż kilka sezonów w innych krajach czy miastach. Ale doświadczenia, zdobytego w Grecji nikt mi nie zabierze. Podobnie jak tego nabytego w Krakowie czy Bełchatowie. Teraz wiem, że czasami co innego się mówi, a co innego robi. Dlatego też nie do końca wierzę we wszystkie rzeczy, które ktoś opowiada.

- Czy jest pan trenerem takim, który absolutnie chce zaznaczyć swoją dominację nad zespołem czy stara się być jego częścią? Bo mówi się o panu, że z zawodnikami, którzy znaczą coś w zespole, nie jest Probierzowi po drodze. W Jagiellonii nie był pan w najlepszych stosunkach z Tomaszem Frankowskim. w Arisie wyrzucił pan do rezerw Nery Castillo.

- To ja zadam panu pytanie. Gdyby pan nie przyszedł do pracy przez trzy dni, to co by się stało?

- Raczej wyrzuciliby mnie.

- No właśnie. To o czym my rozmawiamy? Jeżeli ktoś nie przychodzi przez trzy dni na treningi, to czy miałem przymykać na to oko? A taka właśnie sytuacja zdarzyła się w Arisie. Przypadek Tomka Frankowskiego. Ostatnio nawet on sam powiedział w prasie, że mieliśmy w pewnym momencie inne zdanie, ale ta sytuacja nauczyła czegoś zarówno jego jak i mnie. Są zawsze pewne elementy w grze, które wszyscy muszą przyjąć. Szef zawsze ma prawo do pewnych wymagań, a szefem w drużynie zawsze jest trener. To on wyznacza normy tego, co trzeba robić. Ze mną nikt nie ma problemu, jeśli chce być piłkarzem profesjonalnym.

- Czyli pan lubi jasne zasady gry, ale pod pańskimi warunkami.

- Ale to są warunki profesjonalnej piłki! I albo ktoś je przyjmuje, albo szkoda się w to bawić. Jeżeli umawiam się z kimś na pięć złotych, to pracuję za tyle, a nie za osiem. Jeżeli pracuję z dziećmi, nawet za darmo, bo się na to godzę, to pracuję. Ale jeśli ktoś nie chce się podporządkować pewnym regułom, nie przychodzi na treningi czy się spóżnia, to mam takiego delikwenta tolerować?

- Dyscyplina przede wszystkim.

- Nie tylko dyscyplina. To także zaangażowanie i odpowiedzialność wobec ludzi, dla których się pracuje czy kibiców. Ja na przykład nie mam sobie nic do zarzucenia wobec kibiców Wisły Kraków. Mówiono o mnie, że uciekłem stamtąd. A ja po prostu odszedłem stamtąd, bo uznałem, że nie ma sensu z ludźmi tam zatrudnionymi pracować.

- Z piłkarzami?

- Tak. Z piłkarzami. Moje przekonanie potwierdziła ligowa tabela. Wisła znalazła się w tym samym miejscu, w którym była za mojej kadencji. Myślę, że prezes Cupiał żałuje dzisiaj, że wtedy zachował się tak, a nie inaczej. Faktem jest, że Wisła to jedyny klub, w którym mi się nie udało. Ale to nie mogło się udać. To moja największa zawodowa porażka. Żal mi tylko kibiców Wisły, że musieli przeżywać tak zły okres. Pocieszające jest tylko to, że oni sami zdają sobie sprawę, że gdyby ktoś w pewnym momencie podjął inne decyzje, drużyna byłaby w innym miejscu niż jest obecnie.

- A Bełchatów? Był pan tam wyjątkowo krótko.

- To była zupełnie inna sprawa. Miałem tam najlepszą bazę do treningu i wierzyłem, że ten zespół da się utrzymać. Życie pokazało, że ruchy personalne, które wtedy zrobiliśmy były dobre. Tyle, że ktoś w klubie zachował się nie fair. To jednak sprawa między mną a nim. Nie mogłem tolerować sytuacji, że najpierw ktoś coś obiecuje, a potem się z tego wycofuje.

- Do Lechii trafił pan za bodaj czwartym podejściem.

- Do poprzednich nie ma co wracać, bo nie doszły do skutku. Teraz trafiłem tu w takim momencie, którego sam się nie spodziewałem. Przyjemnie się w Gdańsku pracuje, bo zawodnicy są chętni do treningu, mają potencjał, jest w klubie grupa ludzi profesjonalnie działająca. Kibice może trochę narzekają, że nie ma wielkich transferów. Czasami muszą jednak spojrzeć na to z innej strony. Bo ktoś w końcu musi dać szansę swoim chłopakom. By przekonać się, czy nadają się do ekstraklasy czy też nie.

- O tym wspominał także pański poprzednik Bogusław Kaczmarek. On dał szansę kilku młodym zawodnikom. Chce pan kontynuować misję odbudowy tożsamości Lechii?

- Lechia na pewno będzie wedle mojego pomysłu. Nie wolno jednak zapominać o przeszłości. Chcemy zachować pewne struktury. Cztery zespoły - pierwszy, rezerwy, juniorzy młodsi i starsi - będą podlegały mojej kontroli. Wszyscy będą trenowali wedle jednego sznytu.

- To model zaczerpnięty skądś? Z Niemiec może?

- To nasz model. Nie wszystko, co na zachodzie, jest dobre, bo na wschodzie też potrafią myśleć przyszłościowo. I czy Probierz będzie, czy go nie będzie, tak ma wyglądać struktura klubu, by Lechia coś z tego miała. Tak ustaliliśmy i będziemy to realizowali.

- Michał Probierz podpisał kontrakt z Lechią na dwa lata, z opcją przedłużenia o kolejny rok. To też dowód na to, że gdański klub chce pewnej stabilizacji.

- Stabilizacja i zdrowe podejście to podstawa w sporcie. Wiemy jakimi środkami dysponujemy, wiemy, kogo możemy pozyskać. Staramy się operować pieniędzmi rozsądnie. Jeśli ktoś jest do wzięcia za 5 złotych, to chcemy go za 4,90. Dziesięć groszy można zostawić na to, gdy będzie coś się działo. Dla każdego trenera na pewno stabilizacja jest ważna. Kto wie, może po roku pracy będą jakieś dobre wyniki i zadowolenie w klubie, to może człowiek będzie wreszcie pierwszym trenerem, z którym podpisze się dłuższą umowę.

- Czesław Michniewicz, trener Podbeskidzia, powiedział mi niedawno, że dla ludzi z waszego pokolenia, a miał na myśli Macieja Skorżę, Michała Probierza i siebie, jest za wcześnie na pracę z reprezentacją Polski. Podziela pan jego zdanie?

- Ostatnio rok temu chyba powiedziałem, że mnie to nie interesuje. Nie bawi mnie prowadzenie zespołu raz na jakiś czas czy jakaś menedżerka. Wolę pracę codzienną w klubie. Menedżerem to mogę zostać za dziesięć czy piętnaście lat.

- Na razie jest pan w Lechii. Czy biało-zieloni awansują w nadchodzącym sezonie do pierwszej ósemki?

- Dzisiaj wszystkie drużyny mają po zero punktów i każda powinien chcieć grać o mistrzostwo Polski. Nie uznaję metod pośrednich. Chcemy dobrze wystartować i bić się o mistrza. Taki będzie cel przed pierwszą kolejką.

- A przed meczem z Barceloną 20 lipca?

- Zaprezentować się jak najlepiej na tle bardzo silnego rywala. I postarać się wygrać.

- Poważnie?

- Jak najbardziej poważnie.

Rozmawiał Kuba Staszkiewicz

Źródło: fakt.pl/własne