W najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce rozegrano do tej pory czternaście spotkań pomiędzy Lechią i Arką. Jak wszystkim doskonale wiadomo, biało-zieloni jeszcze nie przegrali, a aż dziesięciokrotnie schodzili z boiska jako zwycięzcy. Przypomnijmy sobie jak wyglądały te spotkania.
Wszystko zaczęło się w sezonie 2008/09, a więc świeżo po awansie biało-zielonych do ekstraklasy. Wiadomo, że w tego typu meczach nigdy nie ma zdecydowanego faworyta, ale większość mediów w tej roi stawiała raczej Arkę, która w czterech spotkaniach na własnym boisku zdobyła do tego momentu dziesięć punktów, pokonując m.in. Lecha Poznań, w składzie którego grali tacy piłkarze jak Robert Lewandowski, Slawomir Peszko czy Semir Stilić.
Lechia w tamtym okresie na wyjazdach spisywała się dość słabo (jeden remis i trzy porażki), ale na boisku absolutnie nie było tego widać. Gdańszczanie zagrali dojrzały futbol, by w drugiej połowie zadać decydujący cios, który wyprowadził Paweł Buzała. Wówczas mało kto przypuszczał, by miał to być początek fantastycznej serii Lechii w derbach Trójmiasta.
Wiosną 2009 roku mieliśmy derby na stadionie przy ul. Traugutta w Gdańsku. Przebieg był dość podobny jak w przypadku meczu w Gdyni. Niewiele się działo, to wyglądało jak obustronne badanie się, czekanie na błąd przeciwnika. W końcu jednak na kwadrans przed końcem Piotr Wiśniewski mierzonym strzałem zza pola karnego dał biało-zielonym prowadzenie.
Praktycznie chwilę później kibice oszaleli ze szczęścia. Z rzutu wolnego w słupek uderzył Arkadiusz Mysona, ale dobitka Pawła Buzały była już skuteczna. Kibice Lechii rozpoczęli świętowanie, a radości nie zmąciła nawet honorowa bramka Przemysława Trytki w jednej z ostatnich akcji. Sześć punktów zdobytych z Arką. I to w jednym sezonie. To było coś wielkiego.
W kolejnym sezonie mieliśmy derby Trójmiasta już w pierwszej kolejce, na inaugurację rozgrywek 2009/10 - taką niespodziankę przygotowała Ekstraklasa SA. Nowy sezon i - można powiedzieć - nowy, zupełnie inny przebieg spotkania. Ku zaskoczeniu gdańskich kibiców, to Arka wyszła na prowadzenie po trafieniu Marcina Wachowicza, po tym jak nieodpowiedzialnie piłkę na własnej połowie stracił Hubert Wołąkiewicz. Wydawało się, że będzie nerwowo, ale nic z tych rzeczy. Wszystko za sprawą Karola Piątka, który jeszcze w pierwszej połowie dwukrotnie trafił do siatki i na przerwę to biało-zieloni schodzili z wynikiem 2:1. Tak też ten mecz się zakończył, choć obie drużyny miały okazję, żeby to zmienić. Lechię przed stratą punktów uratował w końcówce Mateusz Bąk, popisując się spektakularną interwencją.
Rewanż - na pewno z perspektywy czasu - zapisał się w historii jeszcze bardziej. Oczywiście to za sprawą bramki Jakuba Zabłockiego, niestety nieżyjącego już. Lechia od początku narzuciła Arce swój styl gry i bardzo mocno zapracowała na tego gola. Zresztą, padł on po całkiem ładnej akcji.
Na początku drugiej połowy gdańszczanie ukłuli po raz drugi. Tym razem kapitalnym podaniem popisał się Łukasz Surma, a Ivans Lukjanovs w takich sytuacjach się nie mylił tym razem pewnie posłał piłkę do siatki. Łotysza zapamiętaliśmy głównie ze swej nieskuteczności, ale w najważniejszym momencie noga mu nie zadrżała.
W końcówce nerwów nie zabrakło, bo Arka zdołała strzelić gola kontaktowego (po sporym jednak błędzie stojącego w bramce Pawła Kapsy). Na tym się jednak skończyło i Lechia mogła się cieszyć z czwartego z rzędu zwycięstwa nad lokalnym rywalem w ekstraklasie.
Naszedł czas na sezon 2010/11, po którym Arka spadła z ekstraklasy i nie oglądaliśmy jej w niej przez kolejnych pięć lat. Ponownie najpierw mieliśmy spotkanie w Gdańsku. Padła w nim tylko jedna bramka - znowu na niespełna kwadrans przed końcem. Dośrodkowanie Pawła Nowaka z rzutu wolnego wykorzystał niezawodny Piotr Wiśniewski, głową kierując piłkę do siatki.
Zdecydowanie bardziej emocjonujące było drugie spotkanie w Gdyni. Lechia była w zdecydowanie lepszej sytuacji w ligowej tabeli, Arka natomiast potrzebowała punktów do utrzymania. Mecz nie układał się po myśli Lechii, płynne akcje można było policzyć na palcach jednej ręki. Arka też nie grała wielkiego spotkania, ale potrafiła strzelić w pierwszej połowie gola z rzutu rożnego. To nie zwiastowało nic dobrego, a gdy dołoży się do tego bramkę na 2:0 strzeloną w 88. minucie, można było zakładać, że gdańszczanie tego dnia punktów w Gdyni raczej nie zdobędą. Po raz kolejny okazało się jednak, że futbol bywa dla jednych piękny, a dla drugich okrutny. Lechia włączyła tryb comeback i w dramatycznych okolicznościach doprowadziła do remisu, wprowadzając w osłupienie miejscowych kibiców. Złote bramki dla Lechii zdobyli Paweł Nowak oraz Luka Vućko. Zresztą słowa komentującego tamto spotkanie Rafała Wolskiego... "Luka Vućko... i tu jest cicho..." pamiętają do dziś chyba wszyscy.
Jak wspomnieliśmy, po tamtym meczu Arka spadła z ligi, a na kolejne derby Trójmiasta przyszło nam czekać aż do jesieni 2016 roku. Ponownie to Lechia uważana była przez wielu ekspertów jako faworyt, choć wszyscy, którzy znają specyfikę derbowych meczów byli raczej sceptycznie nastawieni. Zaczęło się nieźle dla biało-zielonych, którzy w 32. minucie wyszli na prowadzenie za sprawą Marco Paixao. Gdańszczanie mieli jeszcze parę okazji, jednak nie potrafili ich wykorzystać. To się zemściło po przerwie, bo Arka zdołała doprowadzić do wyrównania. Niewątpliwie remis był sukcesem Arki, z kolei w ekipie prowadzonej przez Piotra Nowaka był spory niedosyt, bo biało-zieloni walczyli o mistrzostwo Polski, a ich rywal o utrzymanie.
Mecz w Gdańsku był czymś wyjątkowym, bo były to pierwsze w historii derby Trójmiasta na Stadionie Energa Gdańsk (wcześniejsze mecze odbywały się na Traugutta).
Tradycyjnie Lechia wygrała z Arką, a znów mecz zakończył się wynikiem 2:1. Gole strzelali Marco Paixao i piłkarz Arki Michał Marcjanik (samobój). Piłkarsko był to całkiem ciekawy mecz, sporo się działo na boisku. Co ciekawe, był to zarazem debiut na ławce Arki trenera Leszka Ojrzyńskiego. Na samym początku biało-zielonych uratowała poprzeczka, później był okres przewagi gospodarzy, która została udokumentowana w 27. minucie trafieniem Marco po podaniu swojego brata - Flavio. Na początku drugiej połowy samobój po rajdzie Sławomira Peszki i pełna kontrola nad spotkaniem. Niestety i tym razem nie obyło się bez nerwówki, bo Arkę stać było na gola kontaktowego bezpośrednio z rzutu wolnego. Na szczęście na tym koniec i ponownie Lechia była górą w derbach Trójmiasta.
Sezon 2017/18 przyniósł pierwszą po ośmiu latach wygraną Lechii w Gdyni. Skromną (1:0), ale która smakowała wyjątkowo, bo jedynego gola zdobył Flavio Paixao w ostatniej minucie doliczonego czasu gry w drugiej połowie. Gdańszczanie zaskoczyli Arkę szybkim rozegraniem rzutu rożnego, a Flavio wykorzystał dobre dogranie Milosa Krasicia. Warto zauważyć, że trenerem osobą zasiadającą na ławce Lechii był wówczas Adam Owen, dla którego wygrane derby były prawdopodobnie jedynym osiągnięciem podczas pobytu w Gdańsku.
To był jeden z lepszych meczów Lechii w Gdyni. Oczywiście, gol padł w samej końcówce, natomiast wcześniej Lechia stworzyła sobie naprawdę sporo (jak na tego typu starcia) sytuacji.
Jeśli to był jeden z najlepszych meczów Lechii w Gdyni, to jak nazwać rewanż w Gdańsku? To był koncert, demonstracja siły, a zarazem upokorzenie lokalnego rywala. 4:0 do przerwy, absolutna dominacja i przede wszystkim hat trick Flavio Paixao!
Bramkę dorzucił jeszcze w międzyczasie Sławomir Peszko. Oczywiście, w drugiej połowie Lechia nieco spuściła z tonu, ale przewaga była tak miażdżąca, że raczej nikt nie ma tego zawodnikom za złe. Tym niemniej trzeba oddać Arce, że po przerwie zaprezentowała się dużo lepiej (trudno było zagrać gorzej) i potrafiła strzelić dwa gole.
To była 30. kolejka. Traf chciał, że wyniki ułożyły się w ten sposób, że tydzień później... mieliśmy kolejne derby, tym razem na stadionie w Gdyni już w grupie mistrzowskiej. One mocno różniły się od tych w Gdańsku. Arka szybko wyszła na prowadzenie po rzucie karnym sprokurowanym przez Pawła Stolarskiego. Na szczęście to tylko zezłościło zawodników w biało-zielonych strojach, którzy momentalnie zabrali się do odrabiania strat. Najpierw po rzucie rożnym bramkę zdobył Steven Vitoria, a jeszcze w pierwszej połowie drugiego gola dla Lechii strzelił nie kto inny jak Flavio Paixao. 2:1 do przerwy i 2:1 po końcowym gwizdku arbitra, bo w drugiej połowie żadne bramki już nie padły, choć sytuacje ku temu były. Z jednej, jak i drugiej strony. Nie możemy nie docenić Dusana Kuciaka, który w ostatnich minutach efektownie ratował Lechię przed stratą gola.
Została nam już najnowsza historia, a więc poprzedni sezon. Lechia tradycyjnie wygrała na własnym stadionie 2:1 i... tradycyjnie bohaterem został Flavio Paixao, zdobywca decydującej bramki w końcówce meczu. To było jednak pod koniec, a wcześniej też sporo się działo.
Najpierw bramkę, nazwijmy to, plecami strzelił Błażej Augustyn. Później ten sam piłkarz zagrał ręką we własnym polu karnym. Sędzia po interwencji VAR wskazał na jedenasty metr. Arka doprowadziła do remisu, ale ostatecznie wracała do domu bez punktów. W dodatku przez blisko pół godziny grała w osłabieniu po czerwonej kartce dla Tadeusza Sochy.
Mecz w Gdyni zakończył się natomiast bezbramkowym remisem, a piłkarze w pierwszej kolejności musieli walczyć z fatalnym boiskiem, dopiero potem z przeciwnikiem. Arka strzeliła co prawda gola, lecz sędzia po konsultacji z VAR słusznie go anulował. Spotkanie było dość wyrównane i remis był raczej sprawiedliwy.
W obecnym sezonie (2019/20) derby odbyły się już na stadionie Arki. Spotkanie miało niezwykle dramatyczny przebieg. Lechia była lepsza, na kwadrans przed końcem prowadziła 2:0 po bramkach Flavio Paixao i Artura Sobiecha, jednak gdańszczanie chyba zbyt szybko uwierzyli, że mecz jest już wygrany. Gospodarze strzelili bramkę kontaktową, złapali wiatr w żagle, by w ostatniej minucie doliczonego czasu gry doprowadzić do wyrównania. W międzyczasie czerwoną kartkę zobaczył jeszcze Żarko Udovicić, który odepchnął(?) sędziego technicznego, co skończyło się dla niego dyskwalifikacją. Wynik 2:2 był sporym rozczarowaniem dla całego gdańskiego środowiska.
Podsumowując, bilans Lechii w meczach z Arką w ekstraklasie przedstawia się następująco: 10 zwycięstw Lechii, 4 remisy, 0 zwycięstw Arki. Bramki: 24:13 na korzyść biało-zielonych.
źródło: własne