- Mimo fatalnego początku sezonu Lechię stać na walkę o czołowe miejsca w lidze. Jej władze muszą jednak zrozumieć, że cierpliwość też może być cnotą, a po półtora roku burzliwych rządów w najbliższym czasie zespołowi absolutnie potrzebna jest stabilizacja i spokój - pisze Tomasz Osowski z trojmiasto.sport.pl.

 

Za Lechią kolejne niespokojne lato, zakończone w ostatnich dniach okienka transferowego prawdziwym tornadem. Najpierw doszło do małej rewolucji w składzie - pozyskano czterech nowych zawodników, a czterech innych pożegnało się z klubem (trzech z nich zostało wypożyczonych). Chwilę później okazało się, że za układanie klocków w zespole odpowiedzialny będzie nowy trener - Jerzego Brzęczka zastąpił na tym stanowisku Thomas von Heesen.

 

To wszystko oznacza, że w trakcie przerwy między sezonami i na jego początku było tylko trochę spokojniej niż rok temu. Wówczas co prawda klub pobił wszystkie możliwe rekordy (20 zawodników przyszło, 19 odeszło, szybko zmieniono też trenera), ale i teraz mocno zbliżył się do tego wyniku. Do zespołu dołączyło bowiem lub wróciło z wypożyczeń 13 piłkarzy, z kolei odeszło (licząc wypożyczenia) jeszcze więcej, bo 15. Drużyna Lechii znów zamieniła się więc w wielki plac budowy. Prezes Adam Mandziara po ostatnim sezonie zapewniał w wywiadzie udzielonym trojmiasto.sport.pl, że transferów do klubu będzie pięć, może sześć, mało tego zdecydowana większość miała zostać sfinalizowana przed sezonem. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna, a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w Lechii wiele działań zawiera w sobie duży pierwiastek przypadkowości. Brakuje przy budowaniu zespołu przemyślanej strategii, spójnej wizji. Bardziej są to ruchy doraźne, tymczasowe. Jest okazja pozyskać zawodnika, to go bierzemy. A czy jest on zespołowi naprawdę niezbędny - to już jakby nie miało większego znaczenia. Nieco nadziei na to, że klub idzie w trochę innym kierunku, dawała zimowa przerwa (niewiele transferów, ale konkretne i w większości uzasadnione), ale latem znów zaczęła się jazda bez trzymanki.

 

Na dodatek niektóre decyzje były co najmniej kontrowersyjne. Do dziś nie wiadomo, jakie tak naprawdę były kulisy odejścia Antonio Colaka, a przecież klub zapewniał, że chce go zatrzymać, i miał do tego narzędzia. Z zespołu pozbyto się lubianego przez kibiców, charakternego Nikoli Lekovicia, zatrudniając w jego miejsce Nevena Markovicia, najbardziej znanego z tego, że jest bliskim przyjacielem słynnego tenisisty Novaka Djokovicia. Zrezygnowano też z solidnego Stojana Vranjesa, z którym chwilę wcześniej przedłużono umowę aż do 2019 roku. Wielką niewiadomą jest również Milos Krasić, zawodnik z bardzo bogatym CV, ale już 31-letni i od dwóch sezonów zaliczający spektakularny zjazd (ostatni oficjalny mecz rozegrał w maju 2014 r.). To, czy w Lechii odbuduje formę, stanowi zagadkę i nikt nie ma pewności, że tak się stanie. Nie wiadomo też, jak zaadoptuje się w polskiej ekstraklasie jego rodak Aleksandar Kovacević, który miał zastąpić Daniela Łukasika, ale ten ostatecznie w klubie pozostał. I znów niepotrzebnie namnożyło się w drużynie etatów.

 

Oczywiście klub błysnął też spektakularnym transferem, bo pozyskanie Sławomira Peszki jest jak na polskie warunki prawdziwym hitem. Paradoksalnie jednak świadczy to również o tym, jak przypadkowa jest momentami polityka transferowa Lechii. Przyjście Peszki, a także wspomnianego Krasicia, oznacza, że w kadrze zespołu jest w tej chwili aż siedmiu skrzydłowych. Trochę za dużo tych grzybów w barszczu. A na przykład w ataku wybór jest dużo mniejszy.

 

Do tego wszystkiego dochodzi zmiana trenera w trakcie sezonu, ale to już w Gdańsku tradycja. Von Heesen to dziewiąty szkoleniowiec od momentu zwolnienia Tomasza Kafarskiego w listopadzie 2011 roku, a piąty zatrudniony przez nowych właścicieli. Jak przy takiej fluktuacji kadry (przez ostatnie półtora roku Lechia pozyskała w sumie ponad 40 zawodników, podobna ilość piłkarzy odeszła!) oraz ciągłych zmianach na stanowisku trenera stworzyć dobrze funkcjonujący zespół?

 

Spróbuje tego dokonać von Heesen, który jest dobrze znany właścicielom klubu, jednak w karierze trenerskiej wielkich sukcesów nie odnosił i nie pracował w zawodzie przez niemal trzy lata. Ale i tak pewnie poradzi sobie lepiej niż Jerzy Brzęczek, który przez dziewięć miesięcy nie potrafił wycisnąć z zespołu potencjału, jaki ten niewątpliwie posiada. Mimo fatalnego początku sezonu Lechię wciąż stać bowiem na walkę o czołowe miejsca w lidze, o wymarzone w Gdańsku europejskie puchary. Potrzeba tylko trochę stabilizacji, cierpliwości i większego spokoju - w samym zespole, ale także wokół klubu. I to we wszystkich możliwych aspektach. To wydaje się największym wyzwaniem, przed jakim stoją teraz władze Lechii, chcę wierzyć, że one również zdają sobie z tego sprawę.

 

Źródło: trojmiasto.sport.pl/zdj. sosnowiec.gazeta.pl