W niedzielę o godzinie 20:30 Lechia Gdańsk podejmie Arkę Gdynia i będą 46. derby w historii - Myślę, że Lechia będzie stroną przeważającą i będzie bardziej głodna wygranej, żeby udowodnić, że jest najlepsza w Trójmieście - powiedział w rozmowie z nami Jerzy Kruszczyński, który w dwóch derbowych starciach ustrzelił dwa hat-tricki.
Szymon Wleklak, Lechia.Net: Zanim przejdę do Derbów Trójmiasta, to sezon wstecz Lechia Gdańsk zdobyła Puchar oraz Superpuchar Polski, awansowała do II Ligi, a także zagrała w Pucharze Zdobywców Pucharu z Juventusem i w rewanżowym meczu Pan zdobył bramkę. Jakby opisał Pan ten sezon?
Jerzy Kruszczyński: Ja bym opisał go jako zwariowany, bo nieczęsto się zdarza, że trzecioligowa sięga po puchar. Mi się wydaję, że tamten sezon, a ten sezon, jak ja przyszedłem do Lechii, czyli rok przed tymi sukcesami i przypomina ten sezon, w którym Lechia awansowała teraz. Też zwariowany, bo przed sezonem były różne problemy, klub został sprzedany, przyszedł nowy właściciel, z zawodnikami był problem, do tego doszły tam różne nieporozumienia, przyszedł trener Grabowski. Powoli to sklepał w całość i sprawił, że Lechia po roku awansowała do Ekstraklasy.
Wracając do sytuacji z 1983 roku, to myślę, że Lechia miała bardzo fajny zespół, bardzo młody zespół, który był głodny sukcesu. Wtedy doszła taka sytuacja, że po awansie trener Jastrzębowski i jego sztab potrafił złożyć w całość drużynę oraz kupić odpowiednich zawodników m.in. ja, Olek Cybulski i Maciek Kamiński. Od razu wpasowaliśmy się w ten system i szybko weszliśmy do zespołu. Byliśmy bardzo dobrze przyjęci przez młodych zawodników oraz tych starszych takich jak Leszek Kulwicki, który był takim tatą dla Jacka Grembockiego, Marka Kowalczyka czy Dariusza Wójtowicza. Z meczu na mecz wyglądało to coraz lepiej, bo graliśmy dobrze i w sumie równo.
W lidze mieliśmy bardzo dobrego przeciwnika, a mianowicie Olimpię Poznań i szliśmy z nią łeb w łeb. Tak nam się udało, że awansowaliśmy. Przed startem sezonu był ten dwumecz z Juventusem i byliśmy po tournée we Włoszech i Szwajcarii, gdzie Juventus nas ugościł i byliśmy u papieża na audiencji, gdzie nas pobłogosławił. Na tym tournée zagraliśmy cztery mecze i dzięki temu się trochę dograliśmy, a także był pamiętny dwumecz z Juventusem, a w Gdańsku zdobyłem bramkę. Do tego było widać, że jako drużyna się rozwijamy. Można powiedzieć, że nie tylko byliśmy młodym zespołem, a także mieliśmy bardzo dobrych kibiców, najlepszych w Polsce, którzy nieśli nas na fali i jeździli po całym kraju. Można powiedzieć, że w Lechii były same pozytywy.
SW: Do pierwszych Derbów Trójmiasta z udziałem Pana doszło 30 października 1983 roku. Na Traugutta Lechia wygrała 3:0 po Pana hat-tricku i była to pana 15. bramka w lidze, a jeszcze nie zakończyła się runda jesienna.
JK: Tak. Ja pamiętam, że ze zgrupowania jechałem swoim samochodem za autobusem i podjeżdżając na stadion od strony Akademii Medycznej ludzie machali nam w piżamach oraz było słychać już kibiców na stadionie, my się tym ładowaliśmy. Wjeżdżamy przez korty, to już kibice krzyczeli i stali i to się czuło. Weszliśmy do szatni i pierwsze co, to człowiek zaglądał z tunelu. No i wychodząc po rozgrzewce przez ten tunel, to uderzenie od naszych kibiców, którzy zawsze potrafili nam dać dużo, to byli takim dodatkowym zawodnikiem i mobilizację. W prawdzie w pierwszym meczu wygraliśmy 3:0, ale to nie było takie łatwe spotkanie. Dlatego, że Arka postawiła nam trudne warunki i pokazała wolę walki. Jak pamiętam, z czasem znaleźliśmy te luki i strzeliliśmy trzy bramki. To był ciężki mecz i dał nam odpowiedź, że chcemy awansować. Wcześniej o awansie nie było żadnych rozmów, chcieliśmy zbudować zespół i myśleliśmy o tym, że może coś tam ugramy. Ten mecz nam dał powera, bo pokazał, że Lechia jest najlepsza w Trójmieście i derby są nasze. Ten mecz był bardzo ważny dla mnie, bo zdobyłem 13., 14, 15. bramkę. Miałem tylko jeden problem, bo jak szliśmy z żoną i dziećmi po Długiej, to kibice może nie zaczepiali, ale prosili o zdjęcie czy autograf (śmiech). Czasami żona mówiła „chodź idziemy”. To było przepiękne i ciepłe, ale z drugiej strony 10-15 kibiców mówiło „Panie Jurku”, „Panie Jurku”, to wie Pan, dzieci malutkie patrzą, nie to, że przestraszone, ale że coś się dzieje. To ciepło zostało do tej pory i tak jak pisali w gazetach, rozegrałem dobry mecz.
Później jechaliśmy do Lubina na zgrupowanie, a potem na mecz. Teraz zawodnicy na mecz przychodzą na zgrupowanie i rzadko mają zgrupowanie. Przedtem mieliśmy zgrupowania, że mogliśmy pograć w karty, poznać się głębiej. Nie wiem jak to wygląda teraz, ale wtedy mogliśmy się poznać, rozmawiać o żonie i dzieciach, a później się bliżej poznać. Po meczu w Lubinie udałem się do Poznania, bowiem zostałem powołany do reprezentacji olimpijskiej przez trenera Obrębskiego. Byłem wtedy drugim zawodnikiem z drugiej ligi po Zdzisławie Puszkarzu, który otrzymał powołanie. Udało mi się tam pokazać, jak należy, bo w meczu z Norwegią trener mnie wpuścił na 40 minut.
SW: W drugim derbowym starciu w Gdyni 20 czerwca 1984 roku Lechia wygrała aż 4:1, a Pan skompletował kolejnego hat-tricka. W tym sezonie Lechia awansowała do najwyższej klasy rozgrywkowej po raz pierwszy od 21 lat, a Arka spadła III ligi.
JK: Przed derbami w Gdyni byliśmy na zgrupowaniu w Starogardzie. My byliśmy coraz bliżej awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej, a Arka znajdowała się w strefie spadkowej. Wygrana to była podwójna korona, bo raz, że zrobiliśmy punkty do ligi, a dwa byliśmy najlepsi w Trójmieście. Przyjechaliśmy ze Starogardu i pojechaliśmy do Gdyni i każdy z nas to przeżywał, młodzi chłopacy Jacek Grembocki, Marchelek, Wujo czy Marek Kowalczyk. W wieku 25 lat ja też się denerwowałem tym meczem, bo gdzieś tam miałem Lechii do udowodnienia, że dała mi szansę i prowadziłem wtedy w klasyfikacji strzelców II ligi. Wyszliśmy na stadion w Gdyni, a potem weszliśmy do szatni i zrobiliśmy porządny okrzyk „musimy i chcemy”. Wygraliśmy 4:1 po moich trzech bramkach i jednej Jacka Grembockiego. To nie było tylko nasze zwycięstwo, można powiedzieć, że to było zwycięstwo, także kibiców, bowiem zdobyli oni „górkę” i się cieszyli, że pogrzebali Arkę. W ostatnim meczu z Zagłębiem Lubin przypieczętowaliśmy awans do I ligi.
SW: Jak z Pana perspektywy wyglądało zdobycie „górki” przez kibiców?
JK: Po prostu weszliśmy na boisko, gramy, wynik jest dobry i widzimy, że jakieś zamieszanie jest na trybunach. Nie mogliśmy też całkowicie odskoczyć, bo byśmy się skoncentrowali jedynie na kibicach, a nie na meczu. Odczuwaliśmy to i mówiliśmy do siebie „poparz, co oni tam robią”. Gdzieś tam kibice się ganiali i później był ten okrzyk. To co pamiętam, „górka” została zdobyta i kibice gdzieś tam zaczęli klaskać. To nam dało powera i sprawiło, że w tym meczu byliśmy lepszym zespołem.
SW: W tym sezonie w 30 meczach zdobył Pan 31 bramek i zdobył Pan koronę króla strzelców II ligi, a także pozostaje Pan rekordzistą w Lechii pod względem bramek zdobytych w jednym sezonie.
JK: Ja strzeliłem połowę bramek całego zespołu. Ja powiem tak i zawsze to powtarzałem. Mi zespół bardzo pomógł praktycznie w 90%. Pamiętam, że śp. Rysiu Polak, który mi wielokrotnie asystował. Patrząc na siebie, my po prostu wiedzieliśmy co zrobimy, gdzie ja miałem pognać, gdzie dostać piłkę i to od początku mojej przygody z Lechią. W ogóle przygodę z Lechią zaczynałem od obozu w Starogardzie, gdzie rozegraliśmy 2-3 sparingi i z Rysiem od razu się zgraliśmy. W jednym z meczów, a konkretnie z Bronią Radom zdobyłem cztery bramki.
No i później ten historyczny superpuchar Polski z Lechem Poznań. Przyjechał mistrz Polski w składzie z trenerem Łazarkiem, Okońskim, Pawlakiem, Jakołcewiczem, Pleśnierowiczem, Barczakiem czy Jankowskim. Ograliśmy ich 1:0 i miło, że zapisałem się w historii Lechii, że jestem strzelcem tej pierwszej bramki w Superpucharze Polski. Cały czas podkreślam, że to była moja indywidualna akcja, że przelobowałem Pleśnierowicza, ale mówię, to dzięki zespołowi zdobyłem te 31 bramek i to nie podlega żadnej dyskusji. Byliśmy wspaniałym zespołem ludzi, którzy cieszyli się z gry. Porównuję tę Lechię do obecnej, która miała w zeszłym roku problemy kadrowe i przed startem ligi został odwołany sparing, jednak potrafiła awansować.
SW: W sezonie 1984/85 Lechia utrzymała się w I lidze. Warto też wspomnieć, że rywalizowała z innym klubem z Gdyni, a mianowicie z Bałtykiem. Czy mecze z Bałtykiem były porównywalne do tych meczów z Arką?
JK: Nie. Mecze z Arką wyglądały inaczej, a z Bałtykiem inaczej. Może nie było takiego pressu, bo to jest Arka i nie wiem czemu w Trójmieście tak to się zrobiło. Pierwsze moje derby, które ja grał to były Pogoń z Arkonią Szczecin, bo moja kariera rozpoczęła się w Pogoni, a potem musiałem iść do wojska do Arkonii. Później była Stal Stocznia. Powiedzmy tak, większym statusem cieszyły się derby z Pogonią, a ze Stalą mniejszy. Tu też było podobnie, ponieważ derby z Bałtykiem nie były tak ważne, jak derby z Arką. Mecz Lechii z Arką jest można powiedzieć jak mecz Legii Warszawa z Lechem Poznań albo Górnika Zabrze z Ruchem Chorzów.
Mój ostatni mecz w Polsce zagrałem przeciwko Bałtykowi Gdynia, bo wyjechałem do Szwecji i czekałem na wizę. Trenowałem wtedy z Lechią u „Bobo” Kaczmarka i powiedział do mnie: „Może ty byś zagrał. Ty dzwonisz do Lecha Poznań, a ja do Szwecji”. No i dostałem zgodę, dzięki czemu zagrałem dziewięć meczów. Ostatni z nich był z Bałtykiem we Wrzeszczu, a my wygraliśmy 4:2 i strzeliłem dwie bramki. Po meczu zostałem przepięknie pożegnany przez kibiców oklaskami i kwiatami.
Powiem jeszcze jedną anegdotę. Lechia wtedy była spadku z I ligi, a Bałtyk występował w najwyższej klasie rozgrywkowej. Ja przyjechałem do Gdyni wraz z Lechem Poznań i 200-300 kibiców przyjechało tylko po to, żeby mi kibicować. Tam też strzeliłem bramkę i było to coś wspaniałego. Także mówię, derby z Bałtykiem były innymi meczami niż z Arką Gdynia. Jak wiadomo, zawsze przed każdym meczem derbowym była mobilizacja i koncentracja.
SW: W 1985 roku przeniósł się Pan do Lecha Poznań, który miał wtedy za sobą znakomity okres i występował Pan w tym klubie przez cztery lata. Jak wyglądały kulisy tego transferu i jak wspomina Pan ten okres?
JK: Ja powiem tak. Transfer do Lecha Poznań, jak to można powiedzieć, gdzie nie chciałbym nikogo razić śp. trenera Łazarka. Trener Łazarek, przychodząc tutaj chciał wyciągnąć swojego syna. Ja jedyny poszedłem do Lecha Poznań, a on dostał trzech zawodników. Czułem się wtedy doceniony, chociaż miałem w Lechii ważny kontrakt jeszcze na pięć lat. Wyszło tak, że z Lechią na początku sezonu zagrałem w Pucharze Intertoto, a po jego zakończeniu Łazarek mnie poinformował, że Lech mnie szuka i mam jechać do Poznania. Ja nie czułem się żadną gwiazdą, bo miałem za sobą tylko roczny staż w Ekstraklasie. Idąc do Lecha Poznań, gdzie w składzie byli Mirek Okoński, najlepszy technik w lidze, Heniu Miłoszewicz i reprezentanci Polski, musiałem wywalczyć sobie miejsce w składzie. Była taka sytuacja, że niezbyt chciałem trafiać do Poznania, ale niestety klub troszeczkę zdecydował za mnie, bo za mnie wziął trzech zawodników.
W Lechu zostałem wspaniale przyjęty, przede wszystkim bardzo dobrze przyjął mnie prezes Nowak, który wierzył mnie. Co ciekawe on chciał mnie jeszcze wtedy, kiedy występowałem w Arkonii. Tak jak mówię, przyjęli mnie dobrze, ale po pół roku miałem problem z wywalczeniem miejsca w składzie. Tam była taka sytuacja, że 3-4 mecze przesiedziałem na ławce, a także wyszła sytuacja, że kiedy przyjechałem do Gdańska, to dostałem wywiad, w którym powiedziałem, że odszedłem przez trenera Łazarka, co było nieprawdą. Jakubowski był wtedy trenerem i się znał z Łazarkiem. W każdym bądź razie wywalczyłem miejsce w pierwszym składzie i w 1988 roku zdobyłem Puchar Polski z Lechem Poznań. Grałem przeciwko FC Barcelonie, strzeliłem bramkę, zagrałem na Camp Nou i byliśmy blisko wyeliminowania jej, ponieważ zrobiliśmy 1:1 na Camp Nou oraz w rewanżu na Bułgarskiej i przegraliśmy dopiero po rzutach karnych. W rezultacie strzeliłem dwie bramki Zubizarrecie dwie bramki. Warto wspomnieć, że jestem jednym z nielicznych Polaków, który strzelił bramkę Juventusowi i Barcelonie. W europejskich pucharach miałem okazję zagrać także z Borussią Mönchengladbach, IFK Goteborg czy Austrią Wiedeń. Powiem tak, ja rozwinąłem się w Lechii i wyrobiłem sobie nazwisko, a w Lechu się ogrywałem i potem zostałem nawet kapitanem zespołu. Zostałem doceniony przez klub, zawodników tj. Piotrek Skrobowski, który grał na Mistrzostwach Świata. Cieszę się, że też klub nie robił mi problemów podczas wyjazdu do Szwecji wraz z Piotrem Romke, który grał w Widzewie wraz ze Zbigniewem Bońkiem i dostaliśmy wolną rękę w szukaniu nowych klubów. W Lechu strzelałem mniej bramek niż w Lechii, ale grałem wtedy na skrzydle, bo z przodu występował Bodziu Pachelski. Czas w Poznaniu, także wspominam z sentymentem. Co ciekawe pierwszy mecz w Ekstraklasie zaliczyłem na Lechu Poznań i na Lechu Poznań także kończyłem w Ekstraklasie.
SW: Następnym klubem była szwedzka Umea FC, ale tylko przez chwilę, bo były kłopoty z uzyskaniem wizy i wrócił Pan na chwilę do Lechii. Po uzyskaniu wizy wrócił Pan do Szwecji i osiedlił się w niej na stałe.
JK: Tak jak Pan wspomniał, z Lecha Poznań pojechałem do Szwecji, gdzie pograłem jedynie pół roku, ponieważ musiałem czekać na wizę. Wróciłem na chwilę do Lechii Gdańsk i stąd pojechałem ponownie do Szwecji, tym razem z całą rodziną, gdzie grałem w tamtejszej III lidze. W zespole dobrze mnie przyjęli i po dwóch latach podjęliśmy decyzję, że zostajemy w Szwecji, bo w tym okresie w Polsce była pierwsza komuna. Gdy byłem zawodnikiem w III lidze szwedzkiej, to mogłem trafić do Allsvenskan, ale odrzuciłem tę ofertę, bo chciałem się odwdzięczyć facetowi, dzięki któremu tam trafiłem i załatwił wszystkie sprawy. Ponadto nie byłem już młodym zawodnikiem, bo miałem 32 lata. W tych czasach jako zawodnicy byliśmy bardziej ekspediowani, a dzisiaj zawodnicy jak są zmęczeni, mogą sobie odpocząć. Człowiek musiał grać, żeby dostać mieszkanie czy talon na samochód, więc to były całkiem inne realia. Poza tym rodzina mogła ze mną na mecze jeździć i dobrze czuliśmy się w tym miasteczku. Zdecydowaliśmy się zostać ze względu na dzieci i przez 12 lat byłem trenerem, a teraz żyję sobie spokojnie. Spędzam czas z wnuczkami, mam trzy wnuczki i także grają one w piłkę.
SW: W niedzielę Lechia Gdańsk podejmie Arkę Gdynia, a Pan wraz z byłymi piłkarzami obejrzy to spotkanie z trybun na Polsat Plus Arenie. Jakiego Pan spotkania się spodziewa?
JK: Zarówno Lechia, jak i Arka w tym sezonie mogą razem awansować do Ekstraklasy. Lechia już ma zapewniony awans, a Arka w przypadku wygranej go przypieczętuje. Jeżeli chodzi o samo spotkanie, to ciężko teraz dokładny wynik wytypować. Myślę, że Lechia będzie stroną przeważającą i będzie bardziej głodna wygranej, żeby udowodnić, że jest najlepsza w Trójmieście. Natomiast Arka będzie grała zachowawczo i będzie szukała gry z kontry. Nie sądzę, żeby się otworzyła. Dlaczego? Dlatego, że ma dużo do stracenia. Na pewno będzie dobry mecz, gdzie będzie wysokie tempo, ale nie padnie dużo bramek i stawiam na 2:0 dla Lechii. Chociaż po cichu myślę, że ktoś tak jak Flavio strzeli hat-tricka, któremu w derbach Trójmiasta ta sztuka udała się dwukrotnie, tak jak mi. Na takiego zawodnika wskazałbym Tomasa Bobcka.
SW: Lechia Gdańsk ma już zapewniony awans do Ekstraklasy. Tak na koniec, chciałem zapytać jakie są pańskie przewidywania przed przyszłym sezonem już w najwyższej klasie rozgrywkowej?
JK: Trudno powiedzieć, jednak zawodnicy, klub, sztab szkoleniowy są odpowiedzialni za wyniki i już teraz dokonują wszelkich starań, by ten przyszły sezon był udany. Jednak po awansie do wyższej ligi jest inne tempo i zespoły są bardziej rutynowane, to może być ciężkie. Sądzę, że Lechia, biorąc pod uwagę sytuację przed rozpoczęciem sezonu, sklei dobrą drużynę i utrzyma się w Ekstraklasie.
źródło: własne