W listopadzie skończy 23 lata, a CV ma napakowane, jakby zbliżał się zmierzch jego kariery. W seniorskiej piłce, do której trafił pięć lat temu, zdążył zagrać w ośmiu klubach. Korona będzie dziewiątym. Bartłomiej Pawłowski najbardziej potrzebuje teraz stabilizacji.

 

Nie łatwo o jego zaufanie. Trener, któremu się uda, zdobywa dynamicznego, nieszablonowego i nie bojącego się pojedynków zawodnika. W zakresie mentalnym Pawłowski potrzebuje jednak specjalnego prowadzenia. Nie jest to może najbardziej sprawiedliwe rozwiązanie w grupie, do której należy dwudziestu kilku zawodników, ale kto powiedział, że w piłce opieka musi być zawsze rozdzielana po równo? Są trenerzy, którzy na to nie idą. Ale wtedy nie mają Pawłowskiego po swojej stronie.

Najwięcej pokazał w Widzewie Łódź. Biednym, styranym zmaganiami z piłkarską codziennością, ale i Radosławem Mroczkowskim, trenerem potrafiącym znaleźć klucz do jego umysłu.

– Dobrze mnie poznał, wiedział, jak rozmawiać. Nie miało znaczenia, że nam nie płacili, a lodówka czasem była pusta. Pomagali rodzice. Pamiętam, jak przyjechali dzień przed meczem z Legią. Był już wieczór, zrobili zakupy. Mama ugotowała zupę, zjadłem ją o północy. Rano kolejna porcja i pojechałem na stadion. Dobrze mi się wtedy grało, po faulu na mnie był rzut karny, z którego trafił Łukasz Broź. Zremisowaliśmy 1:1 – opowiada Pawłowski.

U Mroczkowskiego prezentował się najlepiej i to dzięki występom w Widzewie zapracował na transfer do Hiszpanii. W Maladze spotkał Bernda Schustera, trenera, z którym już nie udało mu się znaleźć nici porozumienia. Było ich zresztą więcej. Niedawno Jerzy Brzęczek w Lechii, wcześniej Michał Probierz w Jagiellonii.

– W Białymstoku nie byłem bez winy. Dorastający nastolatek w okresie buntu nie jest najłatwiejszym piłkarzem do prowadzenia. Trener Probierz swoje, a ja swoje – opisuje pobyt na Podlasiu.

– Trener zarzucał, że u pana to kolorowe buty i żel na głowę.

– Żel nałożyłem może kilka razy. Nie wydawałem pieniędzy na ciuchy, nie przepuszczałem na dyskotekach, nie kupowałem drogich samochodów. Trener źle to wszystko odebrał. A buty? Kupiłem R10, model Ronaldinho. Rzeczywiście nie były czarne, a biało-srebrne. Kupiłem je dlatego, bo trafiłem na okazję. W sklepie kosztowały 500 złotych, mogłem je dostać za 200 złotych. I tyle. Bez dorabiania ideologii, że chciałem wyróżniać się na boisku.

– Ale i karę dostał pan od Probierza.

– To za coś innego. Strata 2,5 tysiąca złotych zabolała, to były dla mnie spore pieniądze. Miałem je dostać za debiut w ekstraklasie z GKS Bełchatów. Dzień później grałem w Młodej Ekstraklasie i też z GKS. Ponoć nie przyłożyłem się do tego meczu jak należy i za to ukarał mnie trener.

– A nie przyłożył się pan?

– Zawsze coś można zrobić lepiej.

Tu znajdziesz cały artykuł

 

 

Pawłowski wychodzi poza ramy piłkarza. Z szerokimi zainteresowaniami, jasno sprecyzowanymi poglądami politycznymi czy wyraźnym poglądem na sprawę uchodźców. Lubi historię. Kiedy dostanie książkę z tej tematyki, najpierw przygląda się mapom i analizuje, jak mocno zmieniały się granice państw na przestrzeni wieków. Zainteresował się też biznesem, śledzi zachodzące w nim zmiany. Aż dziewczyna zaczęła mu zwracać uwagę, że za dużo czasu spędza przyklejony do telefonu.

Być może ktoś taki nie pasuje do piłkarskiej szatni? Wielu zastanawia się, co sprawia, że Pawłowski nie może wydobyć pełni potencjału. Bogusław Kaczmarek, który sąsiadował z piłkarzem w Gdańsku uważa, że brak mu mentora, który nauczyłby go funkcjonowania i ogłady w grupie.

- Nie sądzę, żebym potrzebował jakiejś ogłady. Nie jestem też, jak słyszałem, wyalienowany. Wciąż utrzymuje kontakt z chłopakami, z którymi grałem w Opalenicy, w Lechii zakolegowałem się z Marcinem Pietrowskim. A mentora już mam. Nazywa się Dariusz Wojciechowski, też grał kiedyś w ekstraklasie, dziś jest moim menedżerem. Ufam mu bezgranicznie, wiele czasu poświęcamy na dyskusje o mojej karierze.

Obrusza się na stwierdzenie, że w kolejnych zespołach się alienuje. Są tacy, którzy uważają, że w domu był trzymany przed kloszem i teraz trudno mu odnaleźć się w specyficznej piłkarskiej społeczności.

- Jako 16-latek opuściłem rodzinny dom i przeniosłem się do Opalenicy, więc szybko musiałem się usamodzielnić. A tata, trener siatkówki, zamiast na mnie chuchać i dmuchać, postawił na twarde wychowanie. W ogóle chciał, żebym został siatkarzem, ale ja wymarzyłem siebie jako piłkarza.

Zawodnik Korony ma coś, co niewątpliwie niektórym przeszkadza w jego odbiorze. To wysokie ego. Szatnia raczej takich nie kocha, czasem ich wyplunie. Kompletnie nieudany był przez to pobyt Pawłowskiego w GKS Katowice.

– Będę się upierać, że pewność siebie mi pomaga. Bez niej nigdy nie trafiłbym do ligi hiszpańskiej. Kiedyś jeszcze wrócę na Zachód. Stać mnie, żeby tam zagrać. Na razie chcę znów strzelać gole, tego mi brakuje najbardziej – robi szybką analizę.

Po powrocie do kraju jeszcze ani razu nie trafił w ekstraklasie. A i wybór Lechii Gdańsk jako miejsca, gdzie miałby się odbudować, nie był najszczęśliwszy.

– Po grze w Maladze myślałem, że wezmę polską ligę z marszu. Nie wszystko ułożyło się tak, jak zakładałem – przyznaje.

Podczas spaceru po ulicy Sienkiewicza, reprezentacyjnej w Kielcach, Pawłowski opowiada historię, po której wysłuchaniu piłka i dylematy związane z jej kopaniem schodzą na dalszy plan. Tak stara się do tego podchodzić.

Kilka miesięcy temu jechał z Ozorkowa do Bydgoszczy na trening Zawiszy. Na przejeździe kolejowym, gdy akurat opuszczono szlaban, podszedł chłopiec. Wyglądał na czternaście, może piętnaście lat. Pawłowski szykował już drobne, ale usłyszał, że chłopiec woli zapracować na zapłatę i może mu umyć szybę. Szlaban wciąż był opuszczony. Pawłowski wypytywał, co nastolatek tam robi, zamiast być w szkole. Usłyszał coś, co zapamięta na długo.

- Szybę umył, a potem zapytał, czy nie podwiozę go 30 kilometrów dalej, do Włocławka. Opowiedział o mamie samotnie utrzymującej dzieci, o kilkuset złotych, których brakowało do zapłacenia rachunków. I to mama poprosiła go, czy w tym dniu zamiast iść do szkoły mógłby pomóc jej uzbierać brakującą kwotę. A dlaczego 30 kilometrów od domu? Bo we Włocławku na największych skrzyżowaniach światła szybko się zmieniają. Przejazd kolejowy może i jest daleko od domu, ale przynajmniej gwarantuje, że samochody zatrzymają się na dłużej.

Chłopiec zaznaczył, nie bez zadowolenia, że zaczyna się im układać. Mamie obiecali pracę. Już niedługo będzie sprzątać za 700 złotych miesięcznie. Pawłowski dał mu wszystkie pieniądze, jakie miał przy sobie, zrobił zakupy spożywcze i podarował kurtkę. Nigdy nie widział nikogo bardziej szczęśliwego. A i jego podejście do piłki nieco się zmieniło.

Źródło: ofensywni.przegladsportowy.pl/własne