Cykl #Lechia80 otwiera rozmowa z Łukaszem Surmą. Z byłym kapitanem Biało-Zielonych rozmawialiśmy o jego karierze, szkoleniu młodych zawodników, a także obecnej sytuacji klubu z Gdańska. Jak się okazuje, Lechia wciąż zajmuje istotne miejsce w sercu rekordzisty Ekstraklasy i byłego mistrza kraju.
Kajetan Dudzik: Łukasz Surma to dzisiaj nazwisko pomnikowe. Były mistrz Polski, rekordzista pod względem liczby występów w Ekstraklasie, a od niedawna także szkoleniowiec Pogoni-Sokół Lubaczów. Czy patrząc na karierę piłkarską, odczuwa pan jakikolwiek niedosyt, czy raczej jest to spełnienie i zadowolenie z przeżytej przygody?
Łukasz Surma: Oczywiście bardziej zadowolenie i spełnienie, tego nie da się ukryć. Zawsze dążyłem do tego, żeby być zawodnikiem Ekstraklasy. Jako młody chłopak podawałem piłki piłkarzom Wisły i pamiętam jak dziś, że pojawiło się takie marzenie, żeby kiedyś gdzieś na tym boisku funkcjonować tak jak ówcześni zawodnicy Wisły. Pamiętam że to cały czas mi przyświecało w codziennej pracy, a grając 20 lat w Ekstraklasie spełniłem to marzenie. Grałem też w reprezentacji Polski, w Pucharach. Chciałem zawsze być mistrzem Polski i to również osiągnąłem.
Ale w życiu jest też tak, że każdy kij ma dwa końce, a medal dwie strony. Też mam pewien niedosyt, bo myślę, że mogłem zagrać w więcej meczów reprezentacji przede wszystkim. Mogłem trafić do lepszego klubu. Mówiło się o mnie, że jestem zawodnikiem od czarnej roboty. Jest to dla mnie krzywdzące. To jest takie bardzo proste określenie, którego używają ci, którzy patrzą powierzchownie na piłkę.
Natomiast jeśli wejść głębiej w to, co robiłem na boisku, to wiele rzeczy robiłem na niezłym poziomie. Często byłem autentycznym liderem drugiej linii, liderem zespołu i to się nie brało znikąd, bo często rozpoczynałem akcje zespołu, przyspieszałem grę i potrafiłem regulować jej tempo, więc czasami te opinie na mój temat były takie powierzchowne. Czasami to mnie denerwowało, ale nie przejmowałem się tym, chciałem po prostu grać jak najlepiej. Jestem świadomym zawodnikiem i wydaje mi się, że też człowiekiem. Podchodzę do tego odpowiedzialnie, więc nie bujam w obłokach. Z moich braków też sobie zdawałem sprawę. Ten niedosyt na pewno gdzieś tam też jest we mnie, ale dlatego poszedłem do trenerki, bo chcę jeszcze coś osiągnąć w życiu, jeśli chodzi o piłkę.
KD: Wspomniał pan o tym, że na najwyższym poziomie utrzymał się pan przez przeszło dwie dekady. Początek był jeszcze w środku lat 90-tych, a buty na kołek odwiesił pan po sezonie 2017/2018. Czego, pana zdaniem, potrzeba żeby tak długo zachować formę i móc uprawiać profesjonalną piłkę?
ŁS: Na pewno ambicja. Taka normalna, czysta ambicja, żeby grać jak najlepiej. A tych braków zawsze jest dużo, więc ciągle chciałem to poprawiać. Nigdy mi nie starczało czasu, więc zawsze ten kolejny sezon był dla mnie szansą, żeby nad tym pracować. Nie jest to proste w piłce, w seniorach, gdzie cały czas ważny jest wynik.
Człowiek nie ma czasu na uzupełnienie swoich braków, tylko cały czas wynik determinuje przyszłość. Na pewno byłem ambitny, na pewno kochałem to, po prostu kochałem piłkę i od podwórka, gdzie grałem jako 7-latek, zawsze to lubiłem. Kochałem piłkę, kochałem rywalizację, więc to na pewno też to.
I też to, że na pewno nie dostałem nic od razu. Musiałem bardzo długo walczyć w Krakowie o swoje miejsce w Wiśle. Szło mi to bardzo mozolnie, bardzo opornie, ale rozumiem teraz trenerów, którzy wprowadzali mnie powoli. Dzisiaj młody zawodnik dostaje szansę, bo albo menadżer chce go sprzedać i wpływa na zespół czy na klub, żeby taki zawodnik grał, lub dostaje szansę, bo jest taki przepis. Jest to nagminne.
Nie zbuduje się zawodnika odgórnymi przepisami i uregulowaniami. To coś musi wyjść z serca. Jeżeli tego czegoś nie znajdziemy w jego sercu, nie zdeterminujemy go, żeby walczył o piłkę nożną, to zawodnicy zagrają 50 meczów i będą się zniechęcali. A z tego 50% będzie jeszcze słabe. Jestem przerażony, co się dzieje w polskiej piłce z wprowadzaniem młodych zawodników, których i tak jest niewiele w zespołach ekstraklasowych. To jest przerażające.
KD: Na pewno jest to temat, który wywołuje obecnie wiele dyskusji. Korzystając z tego, że jest pan trenerem, zapytam więc, jaki pan ma pomysł na to, żeby wprowadzać młodych zawodników tak, żeby to było dla nich jak najlepsze?
ŁS: Na pewno się nad tym zastanawiam. To nie może być fabryka, bo to są ludzie, żywe organizmy. Każdy z nich jest inny. No na pewno nie może być mowy o zakładaniu sobie, że w sezonie zagra dwóch lub trzech. Trzeba mieć do tego podejście i doświadczenie i uczyć się od starszych trenerów. Należy stopniować trudność i lepiej małą łyżeczką niż dużą chochlą. Ma to zastosowanie także w mojej pracy.
Młode organizmy nie są jeszcze gotowe, aby wytrzymać pewne obciążenia psychiczne czy fizyczne w młodym wieku, taka jest specyfika. Więc taka ostrożność jest gdzieś we mnie, jak myślę o wprowadzaniu do młodych zawodników, żeby się nie utopili na tej głębokiej wodzie.
Oczywiście, że są zawodnicy, którzy potrzebują tej głębokiej wody i nauczą się wtedy szybciej pływać. Są tacy, ale do każdego trzeba podejść indywidualnie. 14-latek, 15-latek musi mieć trenera w klubie, który mu powie, co to znaczy grać w piłkę, jakich poświęceń należy w życiu dokonać, jak cały dzień się przygotowywać do treningu razem z dietą, razem ze spaniem, razem z weekendem, razem z jakością treningu. Jak trzeba przestawić się, aby wytrzymać obciążenie, które jest w piłce nożnej, żeby dojść do czegoś.
Pokory też trzeba nauczyć zawodnika, żeby go nakierunkować. On wtedy zacznie do tej dyscypliny podchodzić poważnie. Dzisiaj tego nie mamy. Obiecujemy młodym zawodnikom, mówimy, że to jest na wyciągnięcie ręki. My przepisem to chcemy zmienić. Nie tędy droga. Jeśli w Manchesterze United Beckham czyścił buty starszym kolegom, to było to po to, żeby on nabrał szacunku do tych starszych, co już mają po 34-35 lat, jeszcze grają w piłkę, żeby zobaczył: tam dążę, jeszcze tam nie jestem. My odchodzimy od tego wychowania. Surowego, twardego. Moim zdaniem to jest ogromny błąd, bo piłka to nie jest bajka.
Ludzie muszą sobie zdawać sprawę, że skończą ze szkołą. Skończą z życiem takim, że pójdzie na studia będzie miał inną pracę. Albo grasz w piłkę i potem sobie odłożysz pieniądze, albo jest koniec. Oszukują młodych ludzi, często niedoświadczonych, których jest nadmiernie dużo w tej chwili w piłce. To jest duży problem, ja przepraszam, że tak mówię, może to nie jest na temat, ale myślę, że w Lechii są podobne te problemy.
KD: No właśnie, a skoro o Lechii, to w klubie są teraz młodzi zawodnicy, jak na przykład Kacper Sezonienko, Tomasz Neugebauer albo chociażby grupa zawodników z Ukrainy. Czy właśnie to jest ten problem, że oni nie są w stanie pociągnąć zespołu, czy może te problemy Lechii to jednak coś jeszcze więcej?
ŁS: Obserwowałem kilka meczów, na pewno gratuluję zespołowi wejścia do Ekstraklasy po roku przerwy. To nigdy nie jest łatwe, tak więc w tej drużynie coś musiało być. Natomiast dla młodego zawodnika musi być stworzone jakieś środowisko. Przecież młody zawodnik nie będzie mógł prowadzić zespołu przez ileś kolejek do utrzymania się w lidze czy do regularnych zwycięstw, nie jest na to gotowy, więc musi mieć jakieś środowisko. Ja w tej chwili nie widzę środowiska, oglądając mecze Lechii, aby młody zawodnik mógł spokojnie przy starszych się rozwijać.
Tak było przecież z Pietrowskim za moich czasów. My z Pawłem Nowakiem tworzyliśmy niezły duet środkowych pomocników w Lechii Gdańsk. Oczywiście, nie graliśmy w pucharach, gdzieś tam się ocieraliśmy o siódme, ósme miejsce, ale ta druga linia była ustabilizowana. Dzięki mnie, dzięki Wiśniewskiemu, dzięki Pawłowi Nowakowi, młody Pietrowski mógł grać. On mógł liczyć na to, że go zaasekurujemy, podpowiemy, że mu przyjazną piłkę zagramy, że zespół będzie kontrolował mecz.
Ja w tej chwili tego w Lechii nie widzę. Każdy mecz jest o życie, z nożem na gardle. Każdy mecz możemy przegrać albo wygrać, nie kontrolujemy spotkania. Bardzo ciężko jest młodemu zawodnikowi wtedy wejść do zespołu, więc tutaj takich problemów stricte drużynowych jest dużo. Myślę też, że ja zawsze kojarzyłem Gdańsk z zabawą i wychowankami albo graczami, którzy się tu rozwinęli. Z Grześkiem Królem, Tomaszem Dawidowskim, Jarosławem Bieniukiem, Tomaszem Untonem czy Sławomirem Wojciechowskim.
W tej chwili tego brakuje. Jestem zawiedziony, że nie ma kontynuacji tej tradycji w Lechii. Dużo regionów nie ma tak zdolnej młodzieży jak Gdańsk. Tam byli zawsze chłopcy kreatywni, bardzo dobrzy technicznie, nastawieni na grę. Ja myślę, że też się do nich wpasowałem, jak byłem w klubie przez 5 lat. To zawsze była technika użytkowa na dużym poziomie. To szkolenie było jedno z najlepszych w Polsce. Gdzie to jest teraz? O co tu chodzi?
Akademia to jest baza dla każdego wielkiego szanującego się klubu. To jest przerażające, że nie ma tej Akademii. Co się stało? To jest wielki klub, musi do tego wrócić. Po prostu leży mi Lechia na sercu. Jak słyszę, co się dzieje w Akademii, to wiem, że pierwsza drużyna też nie będzie działała na dłuższą metę. To jest niemożliwe.
KD: Co prawda w reprezentacji Polski jest kilku wychowanków Lechii, ale obecnie chyba ciężko wskazać kandydatów, którzy mogliby wejść do kadry…
ŁS: Dużo, dużo problemów, a wydawało się właśnie, że to jest gleba. Jest nowy stadion, Lechia była rozpędzona, nie wiem do czego tu zmierza. W tej chwili drużyna jest troszeczkę nijaka. Oczywiście to nie jest wina zespołu, nigdy to nie jest wina piłkarzy. To jest zawsze lustro działaczy, lustro ludzi pracujących w klubie, trenera, więc troszkę to wygląda nijako.
KD: Ale z kolei za pana czasów jako piłkarza w Gdańsku było ciekawie. Lechia była jedną z najbarwniejszych drużyn w całej lidze.
ŁS: Świetny okres. Wymieniłem już trochę nazwisk, ale do tego można dodać jeszcze Petera Čvirika, Ivansa Lukjanovsa czy takiego Abdou Traore. Mieliśmy bardzo dużą drużynę, tak jak Paweł Nowak mówi – różnorodną. Faktycznie, nie potrafiliśmy może utrzymać formy na poziomie Legii, Lecha i tak dalej. Brakowało też mocniejszej ławki, ale potrafiliśmy poszczególne mecze zagrać z pasją, zaangażowaniem i pomysłem.
Piłkę graliśmy techniczną. Nigdy nie chcieliśmy żyć z błędu przeciwnika, tylko chcieliśmy zawsze coś zrobić. Bardzo, bardzo, bardzo fajne, cenne rzeczy. Myślę, że wprowadziliśmy Lechię na taki poziom, gdzie potem się tą drużyną zaczęli interesować sponsorzy, powstał stadion, oczywiście dzięki Euro, nie dzięki nam, ale za moich czasów też Lechia nabrała takiej płynności i ten zespół był wizytówką Gdańska, tak uważam.
KD: No właśnie, biorąc pod uwagę to, jak barwny był to zespół jak pan ciepło go wspomina, jak to wyglądało w szatni, jaka była atmosfera, jakie historie?
ŁS: Było wesoło. To jeszcze takie były takie czasy, że potrafiliśmy przede wszystkim ciężko trenować, na grach się pozabijać o to, kto wygra i kości trzeszczały, ale w szatni było wesoło. Chodziliśmy też razem gdzieś pobawić się po wygranych meczach. To była spójna szatnia, jedność.
Przede wszystkim trzymaliśmy się razem. Wspomnę jeszcze Pawła Buzałę czy Huberta Wołąkiewicza, nie chcę kogoś pominąć, ale ja bardzo dobrze wspominam ten zespół. Mieliśmy charakter. Lechia wtedy, w 2009, jak przechodziłem, była beniaminkiem, długo nie grała w Ekstraklasie. Chcieliśmy wszystkim pokazać. Ja wracałem z zagranicy, czułem w szatni, że byłem dla nich pewnego rodzaju przewodnikiem, liczyli na mnie.
Troszeczkę się tego bałem, ale dzisiaj trenerowi Kafarskiemu dziękuję, że mnie zrobił kapitanem. To mnie zmobilizowało do tego, aby ten zespół cały czas gdzieś trzymać w napięciu. A oni wszyscy chcieli pokazać Polsce. Maciej Rogalski bardzo dobrze wtedy grał. Chcieliśmy wszystkim pokazać, że też potrafimy grać w piłkę.
Byliśmy dumnym zespołem. Na Legii wygraliśmy 3:0, a u siebie 2:1. Nie odpuszczaliśmy nikomu. Byliśmy troszeczkę krnąbrni. Bardzo dobrze to wspominam. Zresztą wracam do Gdańska na każdego Sylwestra czy na święta, bo mam znajomych. Mecze bardziej oglądam w telewizji, chociaż raz też byłem osobiście, kiedy komentowałem w Canal Plus fragmenty spotkania.
Byłem zdziwiony pewnymi rzeczami. To nie jest ta atmosfera, którą ja pamiętam. Chodziłem gdzieś tam po loży, ale nie widziałem tych twarzy. Dla mnie klub to jest sztafeta pokoleń. I tak jakby ci ludzie troszeczkę zniknęli. Było dużo nowych twarzy. Nie czułem tego klimatu, co za moich czasów.
KD: Faktycznie, wiele się zmieniło. Wydaje się, że ta identyfikacja nie jest taka, jak kiedyś. A może to też kwestia zmiany stadionu? Nie da się ukryć, że dawniej mówiło się Lechia, myślało się Traugutta.
ŁS: To szeroki i ciekawy temat. Pamiętam podniecenie i ogólny zachwyt nad nowym stadionem, jak się budował, że tu pójdziemy krok do przodu, a Lechia będzie zupełnie innym klubem. Ja byłem sceptyczny do tego, przestrzegałem, bo Traugutta, tak jak Pan mówi, kojarzy się z Lechią. Przede wszystkim z 1983 rokiem, z bardzo ważnymi rzeczami i tego nie da się tak łatwo zamienić na inne miejsce. Nie wydaje mi się, że można tą atmosferę przenieść, bo jednak te ściany też mają znaczenie.
Wydaje mi się, że niektórym ludziom bardziej udzieliła się euforia z powodu przejściu na nowy stadion, a moim zdaniem powinna przyświecać ostrożność, czujność. Ja tego nie widziałem. Było tak, że mamy stadion, klepiemy w rączki i jedziemy dalej. Nie. Pewne rzeczy się zmieniły. Przyjdzie nowy kibic, stadion będzie w połowie, to było wiadomo, niezapełniony, No bo żaden klub oprócz Legii nie ma więcej niż 15 tysięcy regularnych kibiców. I co dalej? Wydaje mi się, że Lechia ma tutaj problem.
KD: Lechia na pewno szuka teraz nowego pomysłu na siebie. Wraz ze spadkiem skończył się pewien rozdział. Od czasu gry w pierwszej lidze, powrotu do Ekstraklasy, cały czas szukanie. Jak pan myśli, czego potrzebuje klub?
ŁS: Potrzeba, żeby tacy ludzie. którzy tworzyli historię tego klubu, jak Bogusław Kaczmarek, wrócili do klubu, ktoś tego pokroju. Potrzeba stworzenia Akademii. Bo ten klub miał to coś, ale to szło od dołu. Ja przyjeżdżając tam, czułem że są piłkarze którzy umieją grać w piłkę. Ja chciałem grać w tym klubie.
Jak Tomek Dawidowski znałem z Lechii. Spotykaliśmy się na kadrze. Znałem Bieniuka, to był wychowanek Lechii. Marek Zieńczuk kojarzył mi się z Lechią. On się wychował na Lechii. Ktoś go musiał wychować. Klub musi do tego wrócić, żeby wychować takich Zieńczuków. Sam Marek Zieńczuk na przykład musi wrócić do Lechii. Muszą wrócić gdańszczanie, którzy coś zrobili w polskiej piłce. Moim zdaniem Lechia zgubiła całkowicie ja.
KD: Większość kibiców zdecydowanie się z Panem zgodzi. Oni regularnie wyrażają niezadowolenie z kierunku, w jakim zmierza klub.
ŁS: Nie wiem co się stało, co sobie zarząd myśli, co ci ludzie sobie myślą. Cały czas zmieniają się trenerzy. Gratulacje dla trenera Grabowskiego, który z Podkarpacia przyjechał, zrobił awans. To jest chłopak charakterny, ale szukanie trenerów ciągle za granicą, zmiany w zarządzie, ludzie niezwiązani z Gdańskiem, szukający chyba zarobku, to tak nie przejdzie. Martwię się, bo ja naprawdę ten kawałek serca i zdrowia w Lechii zostawiłem.
Muszą wrócić ci ludzie. Marek Zieńczuk mieszka 10 kilometrów od stadionu i życie by oddał za Lechię, ale trzeba mu stworzyć warunki do tego, a nikt o tym nie myśli. To był jeden z największych talentów w Lechii, bardzo dobry piłkarz, przydałby się wam.
KD: Przez jakiś czas był w Akademii.
ŁS: Ale w jakich warunkach? Ja wiem, co on tam przeżywał, bo jesteśmy w kontakcie. Wiem, z czym się borykał. Pojechał w Polskę, bo on też ma rodzinę, a takim ludziom trzeba stworzyć warunki, takie mam podejście. Trzeba budować niestety od początku.
KD: A może kiedyś Łukasz Surma byłby chętny budować?
ŁS: Chętnie. Muszę pokazać się na tym rynku trenerskim, bo nie zawsze mi to wychodzi i nie zawsze jest super, ale ja chętnie. Na razie walczę o to, żeby w tej trenerce coś osiągnąć. Jako piłkarzowi mi się udało, mam nadzieję, że jako trener odniosę sukcesy. Co prawda szkoleniowcem jestem dopiero 6-7 lat, ale myślę, że mi się uda. Ja zawsze do was przyjadę, jak dostanę taką propozycję, ale widzę to zupełnie inaczej, niż to teraz wygląda.
KD: Na sam koniec chciałbym zapytać: czego życzy pan Lechii z okazji 80. urodzin?
ŁS: Lechia kojarzy się z wychowankami, z taką piłką ładną dla oka, techniczną, z romantyczną nawet bym powiedział. Życzę Lechii, żeby ona to odnalazła, ale odnajdzie tylko i wyłącznie przez siłę tych ludzi, którzy już na tej drodze byli. Oni popchną, zbudują następne pokolenie. To jest jedyna moim zadaniem droga. Tam jest wielu wspaniałych ludzi, ale trzeba im dać szansę, po prostu poskładać to od nowa.
I tego wszystkiego po prostu życzę Lechii. Pozdrawiam wszystkich kibiców, pozdrawiam dziennikarzy związanych z Lechią i wszystkich moich byłych kolegów z boiska. Życzę wam wszystkiego dobrego po prostu.
KD: Dziękujemy i zawsze zapraszamy do Gdańska!
źródło: własne