W Polsce albo się kogoś wychwala ponad miarę, albo depcze, nie ma stanów pośrednich, mówi Michał Probierz w rozmowie z trojmiasto.sport.pl.
Nie ma czasu na spokojną pracę, na zrealizowanie jakiejś długofalowej koncepcji. Zespół jest w kryzysie? Nie wariujmy, budowanie zespołu to nie jest praca na jeden dzień, są wzloty, ale muszą być też upadki.
Tomasz Osowski: Za panem ponad cztery miesiące pracy w Lechii. Jak pan oceni ten okres, co się udało zrealizować, co nie wyszło?
Michał Probierz: Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na to, że zespół jest w stanie przebudowy. Do drużyny weszło dużo młodych zawodników, z wypożyczeń wrócili Grzelczak i Tuszyński, to wszystko dopiero się tworzy, dociera. Ja też muszę zobaczyć, jak funkcjonuje zespół w takim składzie, na to potrzeba trochę czasu. Do pierwszej przerwy na mecze reprezentacji Polski szło nam świetnie, potem, mimo bardzo dobrej gry w niektórych meczach, przyszły słabsze wyniki, kilka punktów nam uciekło. W sytuacji, w jakiej się znajdujemy, to normalne, ale jest to też dla nas dobra lekcja. Nikt chyba nie miał złudzeń, że z dnia na dzień staniemy się pierwszą siłą polskiej ligi, chociaż z drugiej strony zdajemy sobie sprawę, że wymagania wobec zespołu są duże.
Nie padliście trochę ofiarą tego wystrzału na początku sezonu (po 5 kolejkach Lechia była liderem)? Gdyby zespół cały czas utrzymywał się na miejscach 5.-7., teraz nikt nie mówiłby o kryzysie.
- Wiele osób wydaje opinie o danym zespole przez pryzmat jednego czy dwóch meczów, najpierw jest wspaniale, a potem fatalnie. A to nie tak. Sezon jest bardzo długi, przed jego rozpoczęciem mówiłem, że będziemy mieli różne fazy. Młodzi czy niedoświadczeni zawodnicy zawsze mają wahania formy. To jest dla piłkarzy ciekawa nauka, po kilku pierwszych meczach wszyscy ich wychwalali, szukało się w Lechii reprezentantów Polski, a w piłce potrzebna jest pokora. U nas albo się kogoś wychwala ponad miarę, albo się go depcze, nie ma stanów pośrednich. Nie wariujmy, budowa zespołu to nie jest praca na jeden dzień. Postawiliśmy na pewną koncepcję, którą konsekwentnie realizujemy.
Ale przyzna pan, że w ostatnim czasie coś się w Lechii zacięło, to nie jest ten sam zespół co na początku sezonu.
- Nasz problem polega na tym, że jeszcze nie potrafimy zagrać tak, żeby po prostu wygrać mecz. Jeżeli w ciągu jedenastu kolejek jest pięć spotkań, w których prowadzimy i nie umiemy dowieźć zwycięstwa do końca, to dla mnie też jest jakiś punkt odniesienia. Wiemy, nad czym musimy pracować i staramy się wyeliminować te mankamenty.
Jakie na przykład?
- W pewnych momentach brakuje nam arytmii gry, umiejętności utrzymania się przy piłce na połowie przeciwnika. Szczególnie w końcówkach meczów przy korzystnym dla nas wyniku.
Często wspomina pan o braku cwaniactwa swoich zawodników.
- To przychodzi z latami, a wielu naszych zawodników nie ma doświadczenia stricte ligowego albo miało dłuższą przerwę. Teraz wszyscy chwalą Grzelczaka, a przecież ten Grzelczak rok temu nie mieścił się w 25-osobowej kadrze Lechii. Tuszyński to kolejny chłopak, który dopiero wchodzi do ligowej piłki, mam nadzieję, że on też wykorzysta swoją szansę. Teraz przelała się fala krytyki po Pawle Buzale, która według mnie jest niewspółmierna do stanu faktycznego. Zdawałem sobie sprawę, że on w którymś momencie się zatnie, bo na początku sezonu był kontuzjowany i nie było czasu na pełną regenerację sił. Teraz wyjdzie jego charakter.
Nie ugotował pan trochę Buzały, sadzając go na ławkę rezerwowych w meczu z Koroną?
- Wy, dziennikarze, oceniacie wszystko już po meczu, ja wam też mogę w poniedziałek dać numery totolotka z weekendu. Wiedzieliśmy, że Paweł mógł już być zmęczony ostatnimi meczami i musieliśmy trochę inaczej zacząć dysponować jego siłami. Gdyby w spotkaniu z Koroną wykorzystał te dwie świetne sytuacje do zdobycia gola, wszyscy mówiliby, jak to świetnie wszystko wyszło. Wiele opinii o piłkarzach wydają ludzie, którzy stoją z boku i nie wiedzą, co się dzieje w zespole od środka. Potem wydają błędne oceny, bo nie wiedzą, że ktoś może grać z kontuzją, ktoś cały tydzień nie trenował na pełnych obrotach, a ktoś inny może potrzebuje trochę oddechu. Tak było też z Pawłem.
Jednym z największych problemów zespołu jest pozycja lewego obrońcy. W tej chwili występuje na niej Rafał Janicki, ale to raczej rozwiązanie awaryjne. Co z Adamem Pazio?
- W przypadku Janickiego i Pazio paradoksalnie trochę zaszkodziły im wyjazdy na mecze kadry. Kiedy dostaje się łomot 1:6 od Portugalii czy wysoko przegrywa ze Szwecją [1:3], trudno przejść nad tym od razu do porządku dziennego. Widziałem, że po powrocie do klubu byli tym wszystkim zdołowani. Poza tym Adam zmienił środowisko, dopiero się aklimatyzuje w nowym miejscu, ale zrobimy wszystko, żeby jak najszybciej się odbudował. Wierzę, że w przekroju całego sezonu to będzie mocny punkt zespołu.
Na lewej obronie grał też Christopher Oualembo.
- Ale to typowy prawy obrońca, który w tej chwili rywalizuje o miejsce w składzie z Deleu. I jest to rywalizacja na wysokim poziomie.
Były piłkarz Lechii Sławomir Wojciechowski w jednym z wywiadów stwierdził, że największym problemem zespołu w ostatnich meczach była słabsza wydolność. Co pan na to?
- Każdy ma prawo, żeby wydawać swoje opinie. Ale skoro w spotkaniu z Koroną do 95. minuty walczymy o zwycięstwo, skoro w meczu z Wisłą, grając w "10", do końca staramy się odrobić straty, to ja akurat w tym temacie nie widzę wielkiego problemu.
A może był nim brak Matsui? Zaczęliście przegrywać dopiero, jak zabrakło Japończyka.
- Każdy zespół, który traci wiodąca postać, ma taki sam problem. Jeżeli z Barcelony wyciągnie się Messiego, a z Bayernu Ribery'ego, to na pewno będzie to widoczne.
Przeczytaj resztę wywiadu w serwisie trojmiasto.sport.pl
Źródło: tojmiasto.pl