Nie byłoby piłkarza Piotra Nowaka, w połowie lat 90. uznawanego za jednego z najlepszych rozgrywających Bundesligi, gdyby nie ojciec i jego oryginalne metody.
Zapraszamy na drugą część wywiadu z trenerem Nowakiem, przeprowadzona przez dziennikarzy Przeglądu Sportowego.
ŁUKASZ OLKOWICZ, PIOTR WOŁOSIK: Ojciec, były piłkarz z przeszłością w ekstraklasowym ŁKS, mieszkanie na stadionie Włókniarza Pabianice. Miał pan wybór poza piłką?
PIOTR NOWAK: Brakowało tylko, żebym urodził się na boisku. Przez pierwsze trzy lata mieszkaliśmy na stadionie w budynku na górze, dziś jest tam hotel. Szybko okazało się, że mam talent, widzieli to wszyscy wokół. Pewne rzeczy przychodziły łatwiej niż innym. Tyle że w pewnym okresie, jak to młodemu człowiekowi, wydawało mi się, że wszystko wiem najlepiej. Nie słuchałem nikogo.
Młodzieńczy bunt?
W tym wieku jest wiele pokus. Ojciec pilnował, żebym nie skręcił w niewłaściwą drogę, motywował, czasami sprowadzał na ziemię. Wiele razy powtarzał: „Słuchaj, jedna kontuzja i co zrobisz? Zaczniesz sprzątać ulice”. No bo co innego można było robić w Pabianicach? Wtedy nie było McDonald’sów, nie poszedłbym tam do pracy.
Szkoła?
Jak skończyłem podstawówkę, to w Łodzi zrobili jedną klasę dla sportowców. Uczył się tam łyżwiarz Filipowski, tenisiści stołowi, kilku piłkarzy ręcznych z Anilany. Wszyscy byli młodzieżowymi reprezentantami kraju w swojej dyscyplinie, ciągle ktoś wyjeżdżał na zgrupowania. Dojeżdżałem z Pabianic z kolegą, dołączyli nas do klasy. Codziennie waliliśmy godzinę tramwajem do Łodzi. Pobudka o piątej, szóstej. Z racji częstych wyjazdów mieliśmy ułatwienia, ale materiał trzeba było nadrobić. Z problemami, ale szkołę skończyłem. Teraz mi się przydało, bez tego nie mógłbym wystąpić o licencję trenerską PZPN.
źródło: Przegląd Sportowy