Adam Duda jest wychowankiem gdańskiej Lechii. W swojej dotychczasowej karierze musiał zmagać się z różnymi "zakrętami" na swojej piłkarskiej ścieżce. Jak wspomina swoje początki? Gdzie czuł się najlepiej? Wywiad z 23-latkiem dla Ekstraklasa.net.

 

Jesteś wychowankiem gdańskiej Lechii. Jak to się stało, że trafiłeś do drużyny z Trójmiasta?

- Myślę, że nie było innej możliwości (uśmiech). W Gdańsku urodziłem się, stamtąd pochodzi moja rodzina i tam mieszkamy. W latach 80-tych w Lechii grał mój tata, a ja od dziecka kopałem piłkę. Kiedy miałem 7 lat, tata zabrał mnie na stadion przy ulicy Traugutta, gdzie treningi prowadzili trener Józef Gładysz i Zdzisław Puszkarz. Spodobało mi się i tak zostałem pod ich wodzą aż do siedemnastego roku życia.

Z juniorów awansowałeś do zespołu występującego w Młodej Ekstraklasie.

- Dokładnie tak. W juniorach byliśmy bardzo dobrą drużyną. Co roku braliśmy udział w finałach mistrzostw Polski jako kadra Pomorza, a w kategorii juniora młodszego zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski. Wiadomo, że jako napastnik miałem najwięcej sytuacji do strzelania bramek i większość z nich wykorzystywałem. Stąd było ich mnóstwo na moim koncie i trener Borkowski zaprosił mnie na treningi drużyny Młodej Ekstraklasy. Sprawdziłem się i tam zostałem.

W Młodej Ekstraklasie spędziłeś dwa lata. Pamiętasz, przeciwko komu zdobyłeś swoją pierwszą bramkę?

- Nie pamiętam ile spędziłem tam czasu, a gola pamiętam jakby to było wczoraj (uśmiech). Była to zwycięska bramka w derbowym meczu z Arką. W Młodej Ekstraklasie występowali zawodnicy do 21. roku życia, a ja miałem wtedy 17 lat i byłem trochę od nich młodszy. Wszedłem w drugiej połowie i sprzed pola karnego pokonałem Andrzeja Bledzewskiego. Bardzo ładna bramka i ogromna radość ze zwycięstwa w Gdyni.

Dla wychowanka Lechii strzelenie bramki przeciwko Arce Gdynia, to coś szczególnego.

- Dokładnie tak! Jeszcze jako junior chodziłem na wszystkie mecze Lechii, a nawet zaliczyłem parę "wyjazdów". Wspólnie z kolegami dopingowaliśmy drużynę w każdym meczu. Dlatego klimaty derbowe nie są mi obce. Strzelałem w derbach jako junior. Teraz robię to jako senior. Szkoda, że nie w barwach Lechii, ale każda bramka sprawia wiele przyjemności i satysfakcji z pokazania tego, kto rządzi w Trójmieście.

W 53 występach strzeliłeś 18 bramek w Młodej Ekstraklasie. Czy uważasz, że to był dobry wynik?

- Patrząc na statystyki chyba nie jest najgorzej. W Młodej Ekstraklasie głównie chodziło o rozwój i naukę. Graliśmy na najlepszych stadionach w Polsce i poziom ligi był wysoki. Szkoda mi tylko jednego sezonu, kiedy zostało parę meczów do końca ligi, a ja razem z Łukaszem Teodorczykiem mieliśmy taką samą ilość bramek i walczyliśmy o miano najlepszego strzelca ligi. Przesunięto mnie wtedy z Młodej Ekstraklasy do rezerw na jeden mecz, gdyż potrzebny był tam korzystny rezultat. Niestety, naderwałem mięsień dwugłowy na około 8 centymetrów i sezon dla mnie się skończył.

Potem trafiłeś do rezerw Lechii, które występowały w III lidze, a po kilku bardzo dobrych występach, otrzymałeś szansę debiutu na boiskach Ekstraklasy. Kto wówczas był trenerem gdańskiej drużyny?

- Polityka rozwoju młodzieży trochę się zmieniła i najstarsi, najzdolniejsi juniorzy mieli występować w III-ligowej drużynie rezerw, żeby uczyć się już piłki seniorskiej, a młodzież miała ogrywać się w Młodej Ekstraklasie. Jeżeli tylko nie przychodził nikt z pierwszej drużyny to wychodziłem od pierwszych minut i nabierałem umiejętności oraz doświadczenia. W rezerwach byłem długo. Na moje szczęście przyszedł czas, że zwolnili trenera pierwszej drużyny za słabe wyniki, a nowym szkoleniowcem został Rafał Ulatowski. Bardzo szybko zaprosił mnie na treningi pierwszej drużyny i zaprezentowałem się z dobrej strony. Niestety, po tygodniu moich treningów z pierwszym zespołem musiał pożegnać się trener Ulatowski, a była końcówka rundy i wszyscy rozjechali się na urlopy. Następnie trenerem został Paweł Janas i od stycznia dał mi szansę treningów w drużynie seniorskiej. Przekonałem go do siebie przez tydzień czasu i pojechałem z drużyną na dwa obozy. Trener Janas dał mi zadebiutować i dostałem kilka szans w końcówkach meczów Ekstraklasy.

W kolejnym sezonie, już za czasów Bogusława Kaczmarka miałeś więcej szans na grę w pierwszym zespole gdańszczan.

- To prawda, trener Bogusław Kaczmarek również wywodzi się z Lechii, więc zależało mu na przywróceniu gdańskiej tożsamości. Śmielej stawiał na Polaków i wychowanków. Organizował wiele treningów indywidualnych i bardzo dbał o młodych zawodników. Dużo mu zawdzięczam i szkoda, że musiał po roku odejść.

To właśnie za kadencji Kaczmarka zdobyłeś premierową bramkę w Ekstraklasie.

- Tak, od dziecka moim marzeniem było strzelić bramkę w pierwszym zespole Lechii. Był to mecz z Koroną Kielce. Zagrał do mnie Paweł Buzała i znalazłem się w sytuacji sam na sam ze Zbigniewem Małkowskim. Uderzyłem "po długim" i wpadło. To, co poczułem po bramce jest nie do opisania. Ogromna radość. Dla takich chwil warto żyć i trenować.

Pięć trafień w Lechii dało Ci czwarte miejsce w klasyfikacji strzelców gdańskiej drużyny.

- Nawet nie wiedziałem o takiej klasyfikacji. W tamtej rundzie na pewno sporym sukcesem było dla mnie to, że ilość bramek w stosunku do minut jakie zagrałem wynosiła: 1 bramka co 95 minut.

Potem do drużyny z Pomorza przyszedł trener Michał Probierz i zaczęły się schody. Obecny szkoleniowiec Jagiellonii Białystok zasugerował Ci odejście z Lechii?

- Tak, to prawda. Trener Probierz miał mnóstwo uwag, co do mojej osoby. W jakiś sposób mu nie pasowałem. Kiedy wysyłał mnie do rezerw było wszystko ok. Kiedy przychodził mecz ekstraklasowy to grałem mało, a jak grałem to nie chciało wpaść albo sędzia nie uznawał bramki. Trener Probierz jest bardzo wymagający. Oprócz umiejętności i przygotowania fizycznego trzeba mieć również mocną psychikę. W tamtym czasie miałem z tym problem, a trener w tym temacie nie pomagał. Po rundzie powiedział mi, że mam odejść na wypożyczenie bo, mam bardzo małe szanse na grę. Wydawało mi się, że może to być dobre rozwiązanie, chociaż bardzo nie chciałem opuszczać Lechii.

Ostatecznie zameldowałeś się w pierwszoligowej Chojniczance Chojnice. Czy to był jedyny klub, który zabiegał o Adama Dudę?

- W tamtym czasie ofert było sporo, ale wybrałem Chojniczankę. Trenerem był obecny szkoleniowiec Chojniczanki, Mariusz Pawlak. Jest wychowankiem Lechii i dobrze znał moją osobę. Chojnice leżą niedaleko Gdańska, więc gdy tylko był wolny dzień można było pojechać do domu. Drużyna też była dobra. Dlatego pomyślałem, że to może być odpowiednia opcja.

A jakie drużyny jeszcze widziały w swojej kadrze twoją osobę?

- W tamtym czasie miałem trzy oferty z Ekstraklasy i dwie z 1. ligi. Trener Probierz powiedział, że nie zgodzi się na wypożyczenie do Ekstraklasy, gdyż nie chce wzmacniać konkurencji. Dlatego muszę odejść do drużyny w niższej lidze. Niestety, to ograniczyło mój wybór, a szkoda, bo kto wie gdzie byłbym teraz. Póki co o tym nie myślę, bo to już historia. Skupiam się na pracy, bo wiem że stać mnie na powrót do Ekstraklasy.

Okres gry u trenera Mariusza Pawlaka również nie należał do najłatwiejszych. Dwie bramki w czternastu występach to trochę mało, jak na młodego obiecującego napastnika.

- Nie było łatwo. W ataku grali Tomasz Mikołajczak i Andrzej Rybski, ciężko było się przebić. Trener Pawlak na czas gry w Chojniczance znalazł mi pozycję na prawej pomocy. Wychodziło nawet nieźle, stąd 14 meczów rozegranych w rundzie. Niestety, strzeliłem tylko dwie bramki, gdyż nie było już tyle sytuacji z prawej strony, co na środku ataku.

Po Chojnicach przyszedł czas na łódzki Widzew. Jak to się stało, że wylądowałeś w ekipie czterokrotnego mistrza Polski?

- Wróciłem do Lechii po wypożyczeniu z Chojnic. W Gdańsku zastałem już nowy zarząd z prezesem Adamem Mandziarą. Wiadomo, jakie rewolucje tam się działy. Czternastu zawodników odeszło, a przyszło chyba szesnastu nowych. Niestety, znalazłem się w gronie tych, których już w Lechii nie potrzebują. Zacząłem szukać nowego klubu, a najkonkretniej zainteresowany był Widzew. Szybko przebiegły formalności i przyjechałem do Łodzi. Jak się potem okazało był to zły kierunek.

Celem był szybki powrót do Ekstraklasy?

- Cel taki był. Niestety, mało poparty działaniami. Stworzono drużynę gdzie średnia wieku wynosiła 23 lata. Większość chłopaków miała już na swoim koncie występy w Ekstraklasie, ale sporo zawodników też poprzychodziło z okolicznych trzecich lig. Z początku nie było najgorzej, brakowało trochę zgrania i doświadczenia, ale jakieś punkty ligowe były. Niestety, nie każdy to potrafił zrozumieć i warunki do pracy stawały się coraz bardziej fatalne. Od początku kibice byli pokłóceni z zarządem, więc aura na trybunach nie była sprzyjająca. Potem narastająca presja mediów i kibiców. Pierwszy nie wytrzymał trener Tylak i z różnych powodów podał się do dymisji. O sztabie szkoleniowym, który go zastąpił nie będę się wypowiadał, bo o ludziach mówi się dobrze albo wcale. Niech wyniki jakie pod ich wodzą osiągnęliśmy posłużą za komentarz umiejętności i stylu pracy "trenerów". Runda się skończyła i celem było utrzymanie. Przyszedł trener Stawowy i po pierwszym treningu na boisku powiedział, że nie pasuję mu do koncepcji i muszę poszukać sobie klubu. Prezes Cacek do końca chciał mnie zatrzymać w klubie, dlatego ostatnie pół roku spędziłem w Widzewie nie grając meczów. Warunki jakie panowały w Łodzi nie sprzyjały do grania w piłkę ani żadnego innego zadania. Ostatnią pensję i to niepełną otrzymałem w lutym. Zespół spadł z ligi, stadion zburzyli i klub się rozpadł. Brak finansów odbija mi się do tej pory. Narobiło mi się sporo zobowiązań, a przecież musiałem gdzieś mieszkać, coś jeść i gdzieś trenować. Chciałem bardzo podziękować mojej narzeczonej, rodzinie, przyjaciołom, bo tylko dzięki nim mogę dalej robić to co kocham.

Rzeczywistość okazała się brutalna. Jeden gol w rundzie jesiennej to słaby wynik.

- Na pewno nie jest to zadowalający wynik. Pocieszające jest to, że to gol strzelony Arce w ostatniej minucie spotkania, a dla mnie to podwójna radość. Niestety, ciężko osiągnąć dobry wynik, kiedy klub nie funkcjonuje prawidłowo.

Po przyjściu Wojciecha Stawowego do Widzewa zrezygnowano z twoich usług.

- Jak mówiłem wcześniej. Trener poinformował mnie, że styl, który preferuje nie uwzględnia napastnika. Trzeba było szukać sobie miejsca gdzie indziej.

W lutym przebywałeś na tygodniowych testach w szwedzkim Falkenbergs FF. Jednak po kilku dniach wróciłeś do Polski i przygotowywałeś się do rundy wiosennej z Widzewem.

- W Szwecji wylądowałem w środę i zostałem do soboty. Warunki były w porządku i wszystko zapowiadało się dobrze. Trenerzy byli bardzo zadowolenia ze mnie na treningach, ale najważniejszy miał być sobotni sparing, a po nim decyzja. Niestety, silny wiatr skutecznie przeszkadzał w grze podczas sobotniego meczu. Akurat graliśmy pod wiatr i nie byliśmy w stanie wyjść z własnej połowy gdyż, każde podanie w kierunku bramki przeciwnika automatycznie wracało na naszą stronę i nie było możliwości pokazać tego co potrafię.W Szwecji zaczynają trenować w styczniu, a liga zaczyna się w kwietniu. Mają sporo czasu, aby przetestować pozostałych zawodników. Niestety zabrakło mi trochę szczęścia. Na pewno fajna przygoda i kolejne doświadczenie.

Skończył się sezon 2014/15 i wtedy rozpocząłeś poszukiwania nowego klubu. Przebywałeś na testach w beniaminku 1. ligi Rozwoju Katowice?

- Nie był to dla mnie łatwy okres. Przez całą rundę nie grałem, dlatego musiałem wiele pracy i czasu poświęcać na treningi indywidualne. Siłowo pomagał mi Michał Garnys, a motorycznie Michał Adamczewski. Bardzo im za to dziękuje. To fachowcy i praca, którą wykonaliśmy dała wiele efektów. Kiedy wszyscy byli na urlopach, ja cały czas musiałem dbać o przygotowanie fizyczne, więc nie było czasu na turystyczne wypady. Wiedziałem, że stać mnie na to, aby dalej grać na dobrym poziomie w 1. lidze, dlatego w takich klubach starałem się o angaż. Pojawił się temat Rozwoju, pojechałem do nich na obóz, a w sparingu strzeliłem bramkę lecz prezes przekazał mi, że nie są mną zainteresowani.

A kiedy przyszedł temat możliwości gry w Pogoni Siedlce?

- Następnego dnia skontaktowali się ze mną działacze Pogoni Siedlce. Przyjechałem na trening, a kolejnego dnia graliśmy sparing z Motorem Lublin. Zagrałem 45 minut i również udało się zdobyć bramkę. Trener Sasal powiedział, że pomoże mi się odbudować i widziałby mnie w drużynie. Podpisałem kontrakt i nie żałuję decyzji.

Cały wzwiad znajdziesz tu

 

 

Trzeba wspomnieć, że po raz kolejny strzeliłeś bramkę przeciwko Arce Gdynia.

- Wychodzi na to, że szkoda iż przeciwko Arce nie mogę grać co tydzień (uśmiech). Wtedy punktów i bramek byłoby sporo (śmiech). Na pewno każda taka bramka strzelona Arce to moje małe pozdrowienie dla wszystkich fanatyków Lechii. Pamiętam skąd jestem i mimo, że gram w różnych koszulkach to moje serce pozostaje "biało-zielone".

 

Źródło: ekstraklasa.net/własne