Bramki (Powiśle):
Felski 3’, 27’głową, Błażewicz 45’, Makowski 85’
Relacja (Lechia.gda.pl):
Po dwumiesięcznej przerwie wrócili do zmagań ligowych piłkarze Lechii. Zaczęło się od szlagierowego pojedynku ze spadkowiczem z IV ligi, Powiślem Dzierzgoń, mającym w składzie kilku piłkarzy ogranych na boiskach drugoligowych. Wystarczyło to na Lechię, która w zeszłym sezonie wygrała wszystkie ligowe spotkania na własnym boisku, a dziś zaczęła od przegranej 2:4. Porażka ta odsłoniła wiele mankamentów, które dotąd kryły się pod zasłoną efektownych zwycięstw.
Już 3 minuta spotkania ustawiła jego przebieg. Daniel Pellowski nieprzepisowo przerwał szarżę dzierzgonian na 18 metrze. Z rzutu wolnego uderzył Sławomir Makowski, mający na koncie wiele lat gry w drugiej lidze, lecz jego strzał wybronił Mateusz Bąk. Niestety nie tylko nie złapał piłki, lecz co gorsza nie wybił jej na rzut rożny, skutkiem czego najlepszy egzekutor gości - Robert Felski - nie miał problemu z umieszczeniem jej w siatce. Lechia natychmiast przystąpiła do odrabiania strat, rażąc niestety nieskutecznością. Zwłaszcza Marek Wasicki ma się nad czym zastanawiać, gdyż mógł dzisiaj wygrać mecz w pojedynkę. Głęboko cofnięty, nie wiadomo czemu, Bartłomiej Stolc nawet nie stawał w dogodnych sytuacjach do zdobycia gola. W 19 minucie rewelacyjnie wyłożył piłkę Wiszniewskiemu, ten puścił ją wzdłuż bramki, lecz skończyło się tylko na kornerze. Lechia atakowała, Powiśle skupiało się na grze z kontrataku. Gra biało-zielonych z Dzierzgonia była poukładana, widać było, że tym razem obiekt z Traugutta nie gości - z całym szacunkiem - odciągniętych od pracy w polu rolników. W 27 minucie Powiśle prowadziło już 2:0. Z rzutu rożnego dośrodkował Radosław Bartoszewicz, a Felski głową po raz drugi pokonał Bąka. Mecz bardziej się wyrównał, strzegący bramki gości Andrzej Lewandowski wciąż pozostawał niepokonany. Budził respekt samą sylwetką, ale i grą w przeszłości na zapleczu pierwszej ligi. Gdy wydawało się, że po przerwie przyjdzie odrabiać dwubramkową stratę, w ostatniej minucie Damian Błażewicz wszedł łatwo w obronę i niepokojony uderzył płasko w długi róg. Mateusz Bąk pokonany po raz trzeci.
Po przerwie chyba mało kto mógł wierzyć w korzystne rozwiązanie trzybramkowego problemu. Wszyscy byli rozczarowani występem drużyny, która przed sezonem nie tylko nie doznała wzmocnień, ale i została osłabiona odejściem Łukasza Paulewicza. W klasie okręgowej nie miało to jednak stanowić problemu. Działacze Powiśla uzupełnili swoje ubytki kadrowe sprowadzając na ich miejsce wartościowych zawodników, Lechii nie było na to stać. Emocje opadły, a przebieg meczu nie zmieniał się. Dopiero 69 minuta przyniosła ożywienie nadziei. Jakub Wiszniewski otrzymał podanie z lewej strony i ładnym strzałem pokonał Lewandowskiego. Wzmógł się doping dla lechistów, lecz ich gra wciąż była słaba. Wasicki i Stolc nadal marnowali dogodne sytuacje, pomoc prezentowała się blado, a obrona wręcz tragicznie. Przykładem 85 minuta, gdy defensywa Lechii została ośmieszona przez Damiana Mioduńskiego, Roberta Felskiego i Sławomira Makowskiego. Jeden podawał do drugiego pomiędzy bezradnie miotającymi się lechistami, aż w końcu ten ostatni postawił "kropkę nad i", pokonując słabego dziś Bąka. Lechię stać było jeszcze tylko na strzelenie 2 minuty później drugiego gola, którego autorem był Mariusz Bloch, umieszczając piłkę pod poprzeczką pewnym strzałem z 17 metrów. Podawał mu Przemek Urbański, który jednak zgubił gdzieś formę z zeszłego sezonu. Gdańszczanie przegrali 2:4 po meczu, nie mogącym napawać optymizmem. W kolejnych grach jednakże powinno być już lepiej.
W świąteczny dzień, przy bardzo ładnej, słonecznej pogodzie, na stadion wybrało się ok. 600 kibiców gdańskiej Lechii. Wśród nich aktualny prezes Lechii, Aleksander Żubrys, a także poprzedni - Jacek Kurski, czy zasłużony Roman Korynt, którego nie spotkały podobne perypetie, jak w Gdyni. Początkowo trybuny milczały, nabierając energii po kontaktowej bramce na 1:3. Doping nie był może wtedy rewelacyjny, ale był, co przy Traugutta nie jest jeszcze standardem. Można się jednak niestety spodziewać, widząc rozczarowanie ludzi grą i wynikiem biało-zielonych, że na następnym meczu frekwencja znacząco spadnie. Kibice oczekiwali, że V liga także okaże się tylko "spacerkiem", inauguracyjna rzeczywistość okazała się jednak inna.
|