Info:
230 kibiców Lechii.
Relacja (Lechia.gda.pl):
Rośnie strzelecka forma Gedanii i Lechii przed najważniejszymi meczami sezonu. Gdańscy czwartoligowcy odnieśli najwyższe ligowe zwycięstwa tej wiosny, nie tracąc przy tym żadnej bramki. Zanim jednak nastrzelali Pomezanii i Sparcie w sumie tuzin goli, przez ponad 40 minut nie potrafili choćby otworzyć wyniku. Na szczęście Lechia od bieżącej rundy ma w swoich szeregach Jakuba Bławata, który mimo nieprzekonującej postawy w sparingach, w meczach mistrzowskich spisuje się rewelacyjnie. W Sycewicach powtórzył dzierzgoński wyczyn Marka Szutowicza i zdobył cztery z pięciu goli dla biało-zielonych. Dzięki swojej skuteczności 22-latek stał się już na Traugutta ulubieńcem kibiców.
Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że mecz ze Spartą po raz drugi rozegrany zostanie w Gdańsku. Ostatecznie jednak piłkarze zmierzyli się tam, gdzie powinni - w Sycewicach. Nisko notowany, przedostatni w lidze przeciwnik i trudności komunikacyjne spowodowały, że tysięcznego miasteczka, położonego na trasie do Szczecina, nie nawiedziły tradycyjnie duże na wyjazdach ilości sympatyków Lechii. Specjalnie dla tych, którzy w planowanej porze rozpoczęcia gry dopiero dojeżdżali do celu jednym z nielicznych tego dnia pociągów, postarano się o opóźnienie pierwszego gwizdka o kwadrans. Pogoda dopisała, przygrzewało słońce, a miejscowy spiker anonsował kolejne przeboje, takie jak "piękny, klimatyczny kawałek zespołu Leszcze". W takiej sielance czas oczekiwania nawet się nie dłużył.
Więcej cierpliwości trzeba było wykazać oglądając sam mecz. Wśród lechistów zabrakło ciągle kontuzjowanego Marcina Kaczmarka i pauzującego za kartki Marka Widzickiego, co pomogło w przedostaniu się do pierwszego składu Jakubowi Bławatowi. Ofensywne ustawienie - bo dwójka napastników była mocno wspierana przez Macieja Kalkowskiego - pozwoliło Lechii prezentować się odrobinę lepiej, niż podczas ostatnich gier. Na pierwszą bramkę trzeba było jednak czekać aż do 43 minuty. Dośrodkowania Jakuba Gronowskiego minimalnie nie sięgnął jeden z obrońców, więc stojący tuż za jego plecami Bławat bez problemu skierował piłkę głową do siatki. Minutę później sopocianin znalazł się w dobrej sytuacji w polu karnym i ładnym strzałem w krótki róg podwyższył na 2:0. Pozwoliło to rozstrzygnąć losy spotkania już do przerwy.
Te końcowe, radosne momenty nieco zatarły obraz pierwszej połowy, w której Lechia długo i bez powodzenia próbowała forsować obronę gości, głównie skrzydłami. W niemal każdej groźnej sytuacji udział wzięli najaktywniejsi - Kalkowski (w 6 minucie oddał pierwszy celny strzał, poza tym głównie wypracowywał sytuacje) lub Bławat (w 22 minucie jego uderzenie wybite zostało przez obrońcę z linii bramkowej). Blado na ich tle prezentował się Marek Szutowicz, który najbliższy szczęścia był w 35 minucie, jednak tańczącej w gąszczu nóg 10 metrów od bramki piłki ostatecznie nikomu, także i jemu, nie udało się skierować we właściwą stronę.
Gospodarze nie skupiali się wyłącznie na obronie i skutecznym - do czasu - udaremnianiu starań Lechii. Starali się kontrować, zdarzały im się nawet okresy lekkiej przewagi. Kilka błędów bocznych obrońców doprowadziło do groźniejszych sytuacji, ale w okolicach bramki sycewiczanie zawodzili i nawet nie zmusili Piotra Opuszewicza do większego wysiłku. W gdańskiej defensywie najpewniej spisywał się zdecydowanie najlepszy obrońca tej rundy, Sławomir Matuk.
Druga połowa rozpoczęła się w duchu końca pierwszej części. W 51 minucie Szutowicz tym razem odnalazł się w dużym zamieszaniu i wpakował piłkę z bliska do bramki. Napastnik Lechii mógł odetchnąć z ulgą, gdyż na swoje 13. trafienie w lidze czekał aż 694 minuty. Dosłownie chwilę później hat-trick skompletował Bławat, gdy po otrzymaniu od Szutowicza podania świetnie wymanewrował próbującego powstrzymać go obrońcę i ładnym strzałem pokonał golkipera Sparty. 10 minut później opuścił boisko, ale wcześniej zdążył jeszcze podwyższyć na 5:0! Dośrodkowanie z prawej strony spadło wprost do stojącego 5 metrów od bramki Marka Wasickiego, ten trafił jednak w bramkarza, po czym błyskawicznie dobijał głową, ale 47-letni Zdzisław Lewandowski kolejny raz nie skapitulował. Wtedy w całą sytuację wmieszał się zniecierpliwiony Bławat i nic nie kombinując po prostu strzelił bramkę, dając jakby lekcję skuteczności dwa lata młodszemu koledze.
Korepetycje strzeleckie zdały się jednak na niewiele, bo gdy 27 minut przed końcem Jerzy Jastrzębowski uznał, że Bławat zrobił już swoje i może zasiąść na ławce rezerwowych, okazało się, że sprowadzonego z KP Sopot snajpera aktualnie nie jest w stanie zastąpić nikt. Wasicki z Kalkowskim kilkakrotnie znaleźli się w bardzo dogodnych sytuacjach, ale nie potrafili pokonać imponującego wiekiem i mogącego być ojcem niemal każdego z lechistów Lewandowskiego, którego ratowały poprzeczka, doświadczenie i szczęście. Gra i atmosfera były już bardzo spokojne, mimo że spartanie ambitnie walczyli o honorowe trafienie. Nie udało się jednak ani jednym, ani drugim - pięciobramkowe prowadzenie Lechii utrzymało się do samego końca.
|