Raport meczowy: Lechia Gdańsk - Orlęta Reda | Kolejka 1 | 2003/04 IV Liga - Gr. pomorska
2003/04 IV Liga - Gr. pomorska2003/04 IV Liga - Gr. pomorska

Lechia Gdańsk vs Orlęta Reda
1 0

Więcej info

Data meczu: sobota, 09 sierpień 2003
Godz. meczu: 17:00 h
Sędzia: Tomasz Góreczny
 
Widzów : 2.500

Skład wyjściowy

Bramkarz
Obrońca
Pomocnik
Napastnik

Pierwszy trener

Zmiany

    Oś czasu

    Min. zmiany 68 ::<img src='/images/com_joomleague/database/events//in.png' />Mariusz Łukowski <br> <img src='/images/com_joomleague/database/events//out.png' />Janusz Melaniuk Min. zmiany 87 ::<img src='/images/com_joomleague/database/events//in.png' />Daniel Pellowski <br> <img src='/images/com_joomleague/database/events//out.png' />Marcin Kaczmarek GOL Min. 46 ::<img src='/images/com_joomleague/database/persons/zuk_pawel.jpg' height='40' width='40' /><br />Paweł Żuk

    Wydarzenia


     Podsumowanie

    Skład (Orlęta):

    M.Rybandt - Buja, P.Rybandt, Królik, Ł.Labuda (27’R.Labuda), J.Labuda, Trocki (82’Kreft), Bodzak, Kiełb (56’Król), Osmólski, Kaszubowski

    Relacja (Lechia.gda.pl):

    Inauguracja rozgrywek czwartoligowych przy Traugutta zakończyła się zwycięstwem Lechii, jednak nie takim, jakiego oczekiwali jej sympatycy. Skromna i mało efektowna wygrana nad bardzo przeciętną drużyną Orląt Reda okazała się kubłem zimnej wody na głowy oczekujących łatwej i bezproblemowej drogi po awans. Wprawdzie Lechia mogła nawet zdeklasować swojego rywala, gdyby tylko posiadała zaledwie mierną skuteczność, jednak także redzianom wystarczyło wykorzystać jedną ze swoich kilku idealnych okazji, żeby doprowadzić na Traugutta do dużej niespodzianki. Niepokoi spora ilość absencji - w meczu nie mógł wystąpić Bartłomiej Stolc, jak również trzech z czterech letnich nabytków. Jakby tego było mało, w końcówce spotkania kontuzji nabawił się ten czwarty, Marcin Kaczmarek...

    Lechia przystąpiła do gry znacząco osłabiona. Kontuzje nie pozwoliły wyjść na boisko doświadczonemu eks-pierwszoligowcowi Sławomirowi Matukowi oraz najlepszemu snajperowi Lechii ostatnich dwóch lat, Bartłomiejowi Stolcowi. Za żółte kartki otrzymane jeszcze w ubiegłym sezonie w Gryfie Wejherowo nie mógł wystąpić czarujący w sparingach Zbigniew Kobus. Mecz spędził na ławce rezerwowych, silnie przeżywając grę nowych partnerów. Ławka była zresztą bardzo krótka, a zasiadł na niej nawet Łukasz Ciucias, niegrający od pół roku, czyli od czasu złamania nogi w grze kontrolnej na boisku AWF. Był bowiem bardziej w pełni sił, niż Marek Kowalski i przybyły z Bałtyku Jakub Gronowski...

    Mimo wszystko nikt nawet przez moment nie dopuszczał do siebie myśli, iż Lechia mogłaby tego meczu nie wygrać. Tym bardziej, że w pierwszych minutach spotkania lechiści ostro zaatakowali bramkę przyjezdnych i już wtedy powinni objąć prowadzenie. Dogodnych dograń nie wykorzystał zastępujący Stolca w napadzie Janusz Melaniuk, a jeszcze bliższy szczęścia był Marek Szutowicz, który trafił w słupek. Gol jednak nie padł.

    Strzelić mogły za to Orlęta, gdyż w 13 minucie niewyobrażalny błąd popełnił Marcin Gąsiorowski. Nie tylko podał piłkę dokładnie do napastnika rywali, który samotnie podążył w kierunku Mateusza Bąka, ale na dodatek stanął jak słup i początkowo nawet nie ruszył za nim w pogoń. Szczęśliwie dla gospodarzy, Jacek Kaszubowski w tej wyśmienitej sytuacji oddał bardzo kiepski strzał i bramkarz nie miał najmniejszych problemów z jego obroną.

    Stroną przeważającą była jednak Lechia, wzmogła się też aktywność Przemysława Urbańskiego, który oprócz dośrodkowań próbował też strzałów. Wszystko bez efektu. Redzianie skupili się na szukaniu okazji w kontratakach. Po jednym z nich, w 28 minucie wychowany przy Traugutta Sebastian Osmólski popisał się serią skutecznych dryblingów w polu karnym gdańszczan, po czym podał do idealnie ustawionego Kaszubowskiego. Pewnej wydawało się bramce zapobiegło wyłącznie zdecydowane wyjście bardzo dobrze spisującego się dziś Bąka.

    Końcowy kwadrans pierwszej połowy obfitował głównie w mało interesującą grę w środku pola. Mimo że w defensywie gości brakowało jej najważniejszego ogniwa, czyli doświadczonego Grzegorza Witta, to biało-zieloni powoli zaczynali tracić pomysł na zdobycie bramki. Serial zmarnowanych okazji nie dobiegał końca. Z rzutu wolnego nie zdołał trafić Paweł Żuk, a gola nie mógł strzelić także Szutowicz. W 39 minucie wszedł w pole karne, poradził sobie z obroną, ale bramkarz Marcin Rymbandt zdołał sparować jego uderzenie na rzut rożny. Do przerwy było więc bezbramkowo.

    Dokładnie w 37 sekundzie po wznowieniu przez sędziego Tomasza Górecznego gry, padła bramka, która - jak się później okazało - rozstrzygnęła losy meczu. Nieskutecznych napastników wyręczył operujący na lewym skrzydle Paweł Żuk, który uderzył zza pola karnego, a piłka wpadła do siatki przy samym słupku. Młody strzelec długo cieszył się ze zdobycia tego ważnego gola, a wraz z nim cały zaczynający się już powoli niepokoić stadion. Prowadzącej Lechii wystarczyło teraz już tylko dobić rywala i zainkasować trzy zasłużone punkty.

    Tyle że nawet ta bramka nie rozluźniła lechistów, nie wprowadziła pewności i spokoju do ich poczynań. Dotyczy to zwłaszcza Szutowicza, który rozgrywał przecież udany mecz. Walczył, biegał, stwarzał groźne sytuacje, świetnie wychodził na pozycje, udanie dryblował... Napastnika rozlicza się jednak ze strzelonych bramek, tymczasem "Szuto" w decydujących momentach zawodził. Ktoś skrupulatny naliczył mu ponoć równy tuzin zmarnowanych okazji. - Gdybym strzelał wszystko, grałbym w Wiśle Kraków - usprawiedliwiał się po meczu krytykowany napastnik.

    Należy dziękować niebiosom, iż tym razem nie sprawdziło się stare piłkarskie porzekadło, mówiące o mszczeniu się niewykorzystanych sytuacji. Lechia istotnie namarnowała ich bez liku, a Orlętom wystarczyło trafić tylko raz, żeby skarcić faworyzowanych gospodarzy. Przyjezdni sprawiali jednak wrażenie, jakby nie wierzyli w możliwość sprawienia sensacji, a rezultat i tak był lepszy niż ten, na który się nastawili. Z drugiej strony ciężko było im przebić się przez solidny gdański mur obronny, sprawnie kierowany przez wracającego na Traugutta Marcina Kaczmarka. Niestety kilka minut przed końcem meczu nabawił się on kontuzji i musiał opuścić plac gry.

    Nie spodziewaliśmy się, że po wprowadzeniu opłat za wstęp na stadion frekwencja będzie aż tak okazała. 1700 widzów na czwartoligowym spotkaniu to solidny zastrzyk finansowy dla nienarzekającego na nadmiar pieniędzy klubu. Taka ilość ludzi przerosła wręcz możliwości organizatorów. Przed nieliczną ilością otwartych kas tworzyły się długie kolejki i wiele osób spóźniło się na mecz. W sprzedaży zabrakło też karnetów. Niemniej jednak atmosfera na stadionie była biało-zielona i bardzo udana. Oby w kolejnych meczach było przynajmniej równie dobrze.