Bramki (Górnik):
Komornicki 8’, Cyroń 23’, 46’, 59’ głową
Skład (Górnik):
Józef Wandzik (61'Adam Szolc) - Jacek Grembocki, Józef Dankowski, Marek Piotrowicz, Robert Warzycha (32'Andrzej Orzeszek), Marek Majka, Joachim Klemenz, Ryszard Komornicki, Jan Urban, Krzysztof Baran, Ryszard Cyroń, Trener: Marcin Bochynek
Prasa: "Ćwierćfinaliści Pucharu Polski w komplecie"
Chyba tylko z winy zakłóceń „na łączach” wynikły kolizje w przekazie godziny rozpoczęcia zaległego meczu 1/8 Pucharu Polski. Wiarygodna była godz. 16 i późniejsze „dostawy” niedoinformowanych sympatyków obrońcy tytułu tylko nieznacznie wpłynęły na poprawę frekwencji. Kto chciał, oglądał spacerek do ćwierćfinału, w dodatku bez Iwana, który już w najbliższą sobotę z innymi partnerami grać będzie o punkty w bundeslidze w barwach VfL Bochum. Że będzie to rzeczywiście spacerek – nikt nie miał wątpliwości, o czym świadczył optymistyczny refren śpiewogry kibiców: „Mistrza już mamy, na puchar poczekamy”.
Najpierw przyszło czekać na postawienie kropki nad „i” w 1/8 PP. Oczekiwanie szybko skrócił Komornicki zaskakując ładnym uderzeniem Stawarza, a kiedy w zamieszaniu Cyroń przypomniał walory rasowego łowcy bramek, wówczas wątpliwości przestali mieć również ci, którzy w każdej pucharowej potyczce oczekują sensacji. Wprawdzie Lechia, głównie za sprawą Kupcewicza, nękała Wandzika, lecz szybko straciła animusz, godząc się z tym, że nie dla niej „wyższe sfery” rodzimego Pucharu. W pewnych momentach zabrzanie uzyskiwali tak olbrzymią przewagę, iż można było odnieść wrażenie o znaczniejszej różnicy klas, a przecież Lechia to też pierwszoligowiec. Klemenz nie trafił w znakomitej sytuacji, Urban robił wszystko, żeby zdobyć gola, jakiego jeszcze w Zabrzu nie oglądano.
Może to i dobrze, że „na do widzenia” chciano uraczyć skromną, jak na zabrzańskie średnie tylko możliwości, garstkę widzów pokazowymi akcjami, strzałami z pierwszej piłki, podaniami piętą, ale ta ekwilibrystyka piłkarska mogła przynieść większego zaangażowania. Mistrz nie kwapił się jednak do forsowania tempa, widząc przed sobą zaledwie cień niedawnych zwycięzców GKS.
W tej sytuacji interesowała nas głównie postawa czwórki kandydatów do drużyny olimpijskiej na spotkanie z Grecją. Józef Wandzik – bez pracy. Po godzinie ustąpił miejsca Adamowi Szolcowi, który zaliczył wreszcie debiut w pierwszym zespole. Jacek Grembocki bardzo serio potraktował to spotkanie, dopingowały go pojedynki z eks-kolegami z Gdańska. Na dobrą sprawę nie popełnił błędu. Robert Warzycha waleczny, jak zwykle, ofensywny, doznał jednak kontuzji i musiał opuścić plac gry po 32 minutach. Został nam jeszcze ten trzeci – Ryszard Cyroń. Zdobył trzy bramki, był bliski trafienia „piątki”. Starał się, był szybki, zawsze meldował się tam, gdzie wymagała tego sytuacja. Chyba pewniak do ataku olimpijczyków, refleks i gra głową (piękny trzeci gol) naprawdę godne uznania nawet po wzięciu poprawki na „walory” przeciwnika.
Lechia otrzymała dość niski wyrok, sama aż się prosiła o znacznie surowsze potraktowanie. Mistrz miał jednak dobre serce. Spacerkiem zameldował się w gronie ćwierćfinalistów, w którym tydzień wcześniej powitaliśmy zespoły Legii, ŁKS, Śląska, Górnika Wałbrzych, Lecha, Pogoni i rewelacyjnego jedynaka z okręgówki, piłkarzy Startu-Pogoni Siedlce. [Stanisław Penar, Sport, nr 232 z 26 listopada 1987r.]
|