Dawno nikt z Was, drodzy czytelnicy, nie pokusił się o napisanie własnego artykułu. Pamiętajcie, że nasza strona jest dla Was. Macie jakiś pomysł, jakieś przemyślenia? Piszcie. Podzielcie się z resztą kibiców Lechii swoją opinią. Lubicie komentować, wykazujecie ogromna aktywność w Mediach Społecznościowych. Jest tam poruszane wiele istotnych tematów, ale to wszystko jest ulotne. Warto się odważyć i zaprezentować swój pomysł szerszej publiczności. Zapraszamy!
Poniżej prezentujemy list, jaki kilka dni temu trafił do naszej redakcji.
Drodzy koleżanki i koledzy kibice Lechii,
wielokrotnie czytałem listy wysyłane do redakcji portalu, czasami zgadzając się z ich treścią, a czasami nie. W końcu sam zdecydowałem napisać kilka zdań, trochę we własnej sprawie. Nazywam się Rafael „Rafał” Predehl.
Kibicem naszego klubu zostałem w 1977 roku, kiedy mój Tata Wiesław (piłkarz ręczny Wybrzeża Gdańsk i reprezentacji Polski, były zawodnik juniorów Lechii, Gdańszczanin od pokoleń), wziął mnie ze sobą po raz pierwszy na Traugutta. Miałem wtedy 6 lat, Lechia grała bardzo ważny mecz z warszawską Gwardią. I przegrała. Przegrała 1:2. Pamiętam ten tłum ludzi sunący w kierunku przystanku Politechnika. To wtedy po raz pierwszy w moim życiu usłyszałem słowo „kurwa” wypowiadane we wszystkich możliwych tonacjach. Nie miałem pojęcia, co to słowo znaczy, ale czułem, że jest ważne w wyrażaniu emocji. Kiedy zapytałem się Taty, co znaczy, dostałem w głowę. Wszyscy ci ludzie dookoła mnie płynęli na przystanek SKM rozczarowani, zbici jak psy, wściekli. Dopiero później w latach 80'tych zrozumiałem, że Lechia to emocje, nadzieja, rozczarowanie, miłość, tradycja czy w końcu upadek. Ale też sukcesy.
Słuchałem z otwartą buzią o latach 50-tych i nie wierzyłem. Chciałem też uczestniczyć jako kibic w bitwie o medale. Marzyłem, aby o Lechii mówiono z szacunkiem. Z szacunkiem o klubie i jego kibicach, będących z klubem na dobre i na złe.
W latach 90-tych śledziłem w niemieckich gazetach najpierw fuzję z ubekiem Krzyżostoniakiem, który w 1988 spuścił nasz klub do II ligi. Przy wydatnej pomocy „poznańskich zawodników” Lechii. Później upadek Lechii, w której grał mój brat Paweł, zdobywca brązowego medalu mistrzostw Polski juniorów w zespole trenerów Kaczmarka I Piekarczyka. Było mnie przykro, ale wierzyłem, że Lechia wstanie.
No i nadszedł czas, kiedy garstka ludzi, spotkała się w pubie Scruffy Murphy i postanowili spróbować wskrzesić Lechię. Ja wróciłem wtedy do Gdańska, kończąc swoje życie z czynnym sportem. Część z nich znałem, części nie. Przyglądałem się z boku, może trochę ze sceptycyzmem, ale kibicowałem im. Wtedy też w Lechii zaczął kopać mój syn Patryk, kolejne Pokolenie Lechii Gdańsk.
Lechia z każdym rokiem awansowała i w końcu nadeszła chwila powrotu do „ekstraklasy”. Pamiętam ta euforię!!! To uczucie jakby urodziło się dziecko. Cudowne, piękne chwile.
Miałem w Lechii wielu kolegów czy znajomych. Miałem informację o życiu drużyny i klubu. Jako człowiekowi, który przez ponad dziesięć lat bawił się w poważny sport, nie wszystko się podobało. Irytowała mnie amatorka w działaniu zarządu klubu. Żałuję, że Paweł Adamowicz kierował się lojalnością, a nie profesjonalizmem co do ludzi desygnowanych do zarządzania klubem. Nie będę pisać o nazwiskach, ponieważ wszyscy je znają. Nie było pomysłu, aby wykorzystać potencjał Lechii, jej kibiców, Gdańska i bogatego regionu, o specyficznym patriotyzmie wyrażającym się umiłowaniem wolności, pracowitością mieszkańców i porządkiem. No i wtedy pojawił się on. Złotousty Andrzej Kuchar, wynaleziony przez byłego premiera też Lechistę, mówiący o inwestycjach i profesjonalizmie, które chce dać Lechii.
No i niestety nie dał. A przy pierwszej krytyce jego decyzji po prostu wystawił Lechię na sprzedaż. I sprzedał. Sprzedał nasz klub panu Wernze, bardzo bogatemu człowiekowi, który swoim „gubernatorem” uczynił Adama Mandziarę. Adama (jesteśmy na ty) najpilniejszego ucznia Wolfganga Voege – mrocznej postaci, najpotężniejszego z potężnych niemieckich menedżerów piłkarskich.
I tutaj zaczynam mieć problem, ponieważ wracam do początku mojej opowieści. Lechia zaczęła grać o medale. Zaczęli w Gdańsku grać piłkarze, których wcześniej oglądaliśmy tylko w TV. Animatorem tego wszystkiego był Adam. On był jak Dr Jekyll i Mr Hyde. Mój stosunek do niego mogę właśnie w ten sposób opisać od miłości do nienawiści. Chcę wierzyć, być może oszukuję się, że on naprawdę chciał uczynić z Lechii wielki klub. Ale wyszło jak zawsze.
To ja byłem osobą, która na prośbę Kazika Koniecznego, który zaniepokojony sytuacją w klubie, poprosił mnie abym ruszył w Europę śladami piłkarskich interesów Adama. Przez swoje szczypiorniakowe kontakty i moją zawodową aktywność w Niemczech, dotarłem do wielu miejsc. Bochum, Koeln, Beerschot, Kraków. W każdym z tych miejsc słyszałem niepokojące historie. Również Andrzej Iwan powiedział kilka słów. Kiedy pisałem do niego z prośbą o wyjaśnienie, Adam odpisywał, że jestem człowiekiem Krawczyka i Zejera i dlatego nie będzie odpowiadał. Zawodowy futbol to bagno i parada oszustów, a Adam w tym bagnie jest w domu. Właśnie w ten sposób ja usprawiedliwiałem to co się działo w Lechii.
Przyczyn obecnej sytuacji jest wiele, ale najważniejszą jest brak kontroli wobec działań Adama „czynnika kibicowskiego” w strukturach klubu. Nie będę się nad tym rozpisywał, ponieważ to temat na inną opowieść, którą też kiedyś napiszę.
I dzisiaj znowu stoimy nad przepaścią. Nie mam pojęcia czy temat z tymi szejkami jest poważny, czy nie, myślę jednak, że przy tej ilości trupów w szafie i śmieszności, na jaką zastała narażona nasza Lechia lepiej byłoby zacząć wszystko od nowa. Może lepiej poprosić Kazika, Czarnego i Hugo, aby znowu zaczęli biegać po Gdańsku z zeszytem i zbierali środki na funkcjonowanie klubu.
W Lechii poznałem wielu wspaniałych ludzi: Pana Kuleszę, Jastrzębowskiego, Kotleta, Olka Cybulskiego, Kudłatego, Kazika Koniecznego, Darka Krawczyka, Makarona, Grześka Karwiniarza, Adama Wysockiego, Wątrobę, Huga, Oczka i wielu, wielu innych.
Lechia to przygoda mojego życia, uczucie, które trwa całe moje świadome życie.
Jestem wychowany na Przymorzu, później przenieśliśmy się na Karwiny, z których przez pół Gdyni jeździliśmy ekipą na Traugutta. Fotograf, Kekson, Brzózka, Karwiniarz, Jajko, Iżyn, Wideo i młodsi Zboro, młody Olejnik.
Miłość powinna być bezinteresowna i nie powinna być niczym warunkowana. Nie powinna być warunkowana interesem.
Nikt nie powinien recenzować, czy ktoś jest Lechistą, czy nie jest. Lechistą jest i zawsze będzie Donald Tusk, Lechistą jest Jacek Kurski.
Niech w Polsce, która jest podzielona na pół, zostanie oaza o nazwie Lechia, która będzie zawsze łączyć. Łączyć historią, oddaniem dla barw i miłością do wspólnej sprawy.
Ta sprawa nazywa się BKS LECHIA GDAŃSK – ponieważ mamy szczęście żyć w najwspanialszym mieście na świecie.
Mój list nie ma być aktem oskarżenia kogokolwiek, chciałbym, aby był sygnałem od tej niemej większości kibiców, którzy nie angażują się w jakieś gierki, ustawki, politykę. Dla których przyjście na mecz jest świętem, przygotowaniem dziecka do tego, aby zostało kibicem Lechii.
O sile największych klubów stanowią ich kibice. Wszyscy kibice, a nie jakaś mała grupa. Kibice, którzy w imię bezinteresownej miłości barw klubowych i zasad wspierania się wzajemnie, potrafią pokazać, w którą stronę ma iść ich ukochany klub.
autor: Rafał Predhel